Elfka udała się w obraną drogą - w prawo. Droga stawała się jaśniejsza, jakby zaczynała sobie przypominać. Długa prosta dawała nadzieję, gdy zza zakrętu wyszedł osobnik w masce wilka. Kruk i wilk... w bajce był Kruk i lis, ale tak też można. Westchnęła głęboko, gdy ochroniarz dobył miecza. Dziwiła się, że wcześniej go nie zauważyła. Cofnęła się o krok. Wyliczyła na oko odległość. Zaklęła. Na nóż było za daleko. Chociaż... stała w miejscu, udając niewiniątko, aż w końcu ruszyła ku ochroniarzowi. Od prawej podwiązki odjęła sztylet. Jednak ten ruch miał na celu jedynie zamarkowanie jej zamiarów. Gdy oboje zbliżyli się do siebie na odległość około 4, no może 3,5 metra, Toruviel udała, że zamierza rzucić sztyletem. Ochroniarz umknął w prawo, zrobił wypad, aby zaatakować, od góry, oburącz, zmniejszając przy tym odległość do 2,5 metra, zaś zabójczyni jeszcze szybszym ruchem dobyła noża od lewej podwiązki. Cisnęła go wtedy, gdy bandyta się nie spodziewał, gdy był w środku kolejnego kroku, z mieczem w górze. Ostrze trafiło prosto w szyję, nie pozwalając mu nawet krzyknąć. Upadł na prawy bok i udusił się własną krwią. Elfka schowała sztylet, wzięła nóż i wytarła go ubranie ochroniarza. Schowała broń za podwiązkę, obok drugiego. Poszła tam, skąd przyszedł jej niedawny oponent.