Gunses obserwował sytuację, a mięśnie na jego szyi i szczękach zadrgały. Oto pojawili się Ci, którzy zwali się władcami północy. Uwięzieni w swej naturze, bez dyscypliny, zasad, władcy, sabatu - bez tego, co wampirom jest potrzebne. Potężne i piękne twory tego świata, do których przyczynili się przodkowie Gunsesa Cadacusa zaistniały tylko i wyłącznie dlatego, że wampiry były sprzymierzone, miały cel, wizję, miały kodeks, prastare prawa Dzieci Nocy. Każdy zaś, kto odłączył się od Sabatu, schodził na przysłowiowe manowce. Dawał zwieść się naturze, która zaczynała rządzić nim i dyktować tryb jego życia. Brak sprzymierzania w grupie stanowiącej sabat, sprawiało, że cała wizja i cel zostawał zatracony. Nowe zrzeszania potrzebowały całych lat, aby określić się i oznaczyć miejsce w życiu i świecie. Dzikie wampiry z północy nie szukały sprzymierzenia, szukały tylko rozrywki, przyjemności, rozkoszy, którą zapewniała krew i sianie śmierci. Ci, których widział Gunses mogli być grupą, częścią większej grupy lub zrzeszonymi na czas polowania wampirami. Zapewne mieli świadomość, że trafili na tarlessta, tym większa była ich motywacja do uśmiercenia smoczego potomka. Dzięki jego skórze, mogli siać zamęt i zniszczenia także za dnia, a przynajmniej nie musieliby się wtedy ukrywać w zacienionych pomieszczeniach. Gunses już słysząc ich nadlatywanie w formie nietoperza wyjął łuk z sajdaka i założył na niego strzałę o srebrnym grocie. Pomimo iż w jego umyśle kształtowała się trójwymiarowa mapa całego otaczającego terenu, umożliwiająca mu określenie miejsca w którym znajdują się nietoperze, nie mógł oddać strzału, gdyż skrywały się one wśród gałęzi. Impulsy dźwiękowe docierające do wampira tworzyły mapę, przerwy pomiędzy kolejnymi sygnałami sugerowały zapory - pnie, konary. Kiedy zaś zaczęła się przemiana Gunses poznał się bardzo szybko na przeciwnikach. Była to grupa składająca się z kłusowników i banitów. Cadacus miał nieprzyjemność zmierzyć się z każdym z nich. Wiedział o nich dość dużo. Znał ich słabe i mocne punkty. Dlatego też przyszykował łuk. Odbijanie pocisków nie było mocną stroną banitów. Chciał ich zabić, zanim Ci rozszarpią tarlessta. Musiał więc ostrzec smoczego potomka o niebezpieczeństwie. Uniósł łuk, napiął, naciągnął, wymierzył pomiędzy drzewa, ponad tarlessta, w najdalszego przeciwnika. Goła klatka piersiowa koloru popiołu była dobrze widoczna dla wieszczego. Zabójca potworów skupił się na punkcie po środku klatki piersiowej. Wstrzymał oddech a potem wyprostował palce prawej dłoni zwalniając cięciwę. Impet cięciwy pchnął strzałę, ta wyswobodziła się z siodełka, pomknęła cicho niczym śmierć. Drżenie cięciwy wywołało falę dźwięku, wszystkie wampiry spojrzały w stronę wampira. Ten, który stał najdalej, w którego stronę leciała strzała dojrzał strzelca, a chwilę później dojrzał przez ułamek sekundy gwiazdę - srebrny błysk między drzewami. Stuk, odgłos łamanego mostka i ból, piekący, palący, nienawistny ból w klatce, eksplodujący z każdym uderzeniem serca - niosący krew dotkniętą srebrem po ciele. Wampir wyrwał strzałę z rykiem, od którego zatrzęsła się ziemia. Odrzucił ją w las, nie mogąc na nią patrzeć. Nie mogąc uwierzyć w to co się działo, w to co było jedyną prawdą. W to że umierał. Nie mogąc uwierzyć, że tyle razy poważniejsze rany goiły się po chwili, a teraz ten mały otwór nie zagoi się nigdy, doprowadzi do wykrwawienia i śmierci. ÂŚmierci, tej jednej jedynej. Jedyna rzecz, która zdarza się tylko raz. ÂŚmierć. Wampir padł na kolana i wył. Długo. Tarlesst spłoszony krzykiem zaczął uciekać, natomiast pozostali rzucili się na Niszczyciela.
26 - 1 = 25x Nazwa amunicji: srebrny pocisk
1x Wampir banita;
2x Wampir kłusownik.