Krasnolud jechał za jeźdźcem, który siedział na jednorożcu i o dziwo było mu wygodnie. Jednak to było mało ważne. Grunt, że wszyscy cało mogli się zbliżyć do obozu i w końcu zbliżyć do końca tej morderczej przez warunki atmosferycznej wyprawy. Kiellon prawdopodobnie więcej nie założy zbroi płytowej, kiedy będzie ponawiał swoje wizyty tutaj. W każdym razie po około godzinnej jazdy pośród gęstych traw, które przerastały kanclerza o głowę pomimo tego, że siedział na koniu! Kłącza ciągle mu wpadały do oczu, ust a nawet zawijały mu się w brodę. Brodacz miał istne utrapienie z tą trawą, ale po przebiciu się przez nie, ujrzał zarys prowizorycznego obozu. Imponujący to nie był, bo w głowie brodacza wciąż była wizja fortecy w górze, której nie dało się zdobyć, jednakże podziwiał kunan za szybką organizacje po takiej sromotnej klęsce! Wszystko wskazywało, że dowodzenie przez kobietę, podniosło ten lud z kolan, ale jeszcze daleka droga, żeby powrócili do świetność swej rasy. Obóz stał otworem przed całą kompanią i nawet jakoś to było zorganizowane, bo dostęp do bieżącej wody mięli i ochrona w postaci sawanny była, więc w każdej chwili byli gotowi się bronić znając wcześniej pozycje swego przeciwnika. - Szczerze spodziewałem się gorszych warunków. Skomentował, rozglądając się dookoła, lecz było prawie normalnie, bo to taka wieś zabita dechami, gdzie w zagrodzie trzymali jednorożce nieopodal, trenowali szermierkę, a bandytów czy innych piratów brakowało taki azyl dla wszystkich kunanńskich uchodźców. Krasnolud zwrócił uwagę na te wszystkie warte uwagi rzeczy, ale najważniejsza będzie rozmowa z dowódcą, w której brodacz chciał uczestniczyć miał takie marzenia na tą chwilę.