Kiellon i Marduke.Gdy anielica i Gorn wyszli, Marcel wskazał dwóm rycerzom wielkie, czterometrowe szklane drzwi, które prowadziły na taras z widokiem na morze. Roztaczał się stamtąd niesamowity widok w dół na miasteczko i dalej, na lazurowe morze i niebo bez jednego obłoku. Na lewo zaś znajdowała się zadbana ścieżka, która prowadziła gdzieś wgłąb ogrodu.
- Mhm... Protokół...-zasępił się i podrapał po brodzie w oznace zamyślenia, a raczej zmieszania.
- Takowy nie istnieje, panie marszałku. Ciała nigdy nie znaleźliśmy...Szliście spokojnie. Dotarliście wreszcie do miejsca, gdzie kamienna ścieżka rozszerzała się w okrągły plac, a bezpośrednio przy nim stała kaplica. Był to rząd wysokich na dwadzieścia metrów smukłych kolumn, na które niejako położony był dach z ładnych, czerwonych dachówek. Nie było tu ścian. Jedynie niektóre kolumny porastał winobluszcz, który oplatał je dookoła, niby jakieś macki. Nadawało to jednak temu miejscu niezwykłego charakteru. Morska bryza docierała tu bez problemów.
Głównym posągiem oczywiście był siedzący Zartat, który ze spokojem spoglądał na modlących się zakonników. Obok jego pomnika paliły się duże znicze.
- Ogień. Piękny i dający do myślenia symbol czystości i światła...Marcel zaprowadził was do miejsca, w którym wciąż były ślady krwi. Było to obok znicza, który stał po prawo. Miejsce to odgrodzono specjalnie po to, by ktoś obejrzał trop fachowym okiem.
- To chyba jego krew. Pewności nie mamy. Poza tym... Zorientowaliśmy się, że Martina nie ma dopiero po trzech dniach. Skryba zorientował się, że du Camp nie zameldował mu tego, iż go nie będzie. Pobiegliśmy do ojca, ale on syna nie widział. Martin to naprawdę święty chłopak był. Modlił się gorliwie, miewał bardzo różne wizje, nierzadko prorocze. Także doświadczał snów zesłanych przez Zartata. Rzadko je rozumiał. Czasami to też były jakieś "przeczucia" senne. On sam z trudem to wyjaśniał. Po prostu całą noc miał złe przeczucie. I pamiętał tylko ciemność i ten stan umysłu. Czasem zaś czuł na przykład czyjąś obecność. Ciężko to wytłumaczyć... Nie znamy wszystkich bożych zamiarów.
Evening i Gorn.
//w co jesteś ubrany? masz na sobie zbroję, czy nie?-
Gorn, polecę nad dżunglę, sprawdzę gdzie ten Aerilon leży i wtedy wrócę po ciebie szybko i pojedziemy tam konno. Może po drodze też uda nam się znaleźć jakieś ślady, wskazówki... Cokolwiek. Prawdę mówiąc nie wiem co o tym wszystkim myśleć... Wypatrzę zamek z powietrza, chwilkę- zwróciła się do rycerza. Gdy wyszli na zewnątrz, Evening wzbiła się w powietrze kilkoma mocnymi ruchami skrzydeł. Latanie na dużych wysokościach nie stanowiło tu problemu, gdyż nawet kilkadziesiąt metrów nad ziemią powietrze było rozgrzane całodziennym upałem.
Lot nad dżungla to dość monotonne zajęcie, a zieleń w końcu zaczyna się zlewać. Jedna wielka masa liści, pnączy i gałęzi, która pożerała wszystko. Dosłownie.
Wreszcie między zaroślami anielica ujrzała kształt budowli. Dość rozległej. Potem pojawiły się szczątki szklanego dachu i jego konstrukcji. To był Aerlion, niegdyś potężny...
Eve postarała się zapamiętać kierunek i wróciła na plac przed wejściem do Saint-Eatinne.
W międzyczasie Gornowi i Eve przyprowadzono ich konie.
-
Już wiem gdzie to jest. Nie jestem pewna, czy prowadzą tam jakieś ścieżki. Chyba nie... Będzie trzeba wycinać las kawałek po kawałku. To trudna robota. Ale damy radę- dziewczyna wsiadła na konia i kierowała się do bramy miasta, by wjechać do lasu.
-
Ta twierdza jest już niemal całkowicie zniszczona. To nie samowite jaką moc mają korzenie, gałązki i ogólnie rośliny, które zdają się tak nieruchome, a jednocześnie niszczycielskie- mówiła kiwając się swobodnie w siodle.