- Twoje metody są zdecydowanie niekonwencjonalne - mruknęła, gdy przekraczali na powrót drzwi jej domu. Eni kręcił się gdzie indziej, więc niezauważeni trafili do prywatnych części mieszkania Izabell.
- "Szybko pojąłem, że złość pozwala mi na skupianie większych ilości energii magicznej", tak? Rozumiem ideę, ale nie przypominam sobie nawet takich drobnych przypadków. Jedyne co, to wrażenie bycia prowadzoną przez życie ku konkretnemu celowi, o czym przed momentem opowiadałam - dodała, siadając wygodnie. Może rzeczywiście jestem beztalenciem? Może tylko oszukuję się, że czeka mnie coś wielkiego? Przecież nawet za dzieciaka, gdy bawiłam się z rówieśnikami, byłam najsłabsza, najbardziej naiwna i najwolniejsza. Tak jak wtedy, gdy ścigaliśmy się, a ja potknęłam się zaraz po starcie i wywróciłam. Przez łzy ujrzałam tylko strasznie zdarte kolana i resztę, która śmiejąc się, biegła dalej. Wyciągnęłam rękę i...
- I nawet tego nie widziałam - kontynuowała, po powtórzeniu początku historii z dzieciństwa towarzyszowi. - Ale ten głupek, którego tak nie lubiłam, a którego imienia nawet nie pamiętam, wywalił się przed samą metą, dokładnie jak wtedy chciałam. Potem wykrzykiwał na resztę, że ktoś go pociągnął do tyłu, ale nikt się nie przyznawał. Jedna z dziewczynek spoglądała tylko na mnie i moje zakrwawione kolana ze, przynajmniej tak to teraz wspominam, strachem w oczach - opowiedziała, zaciekawiona reakcji mistrza. Spróbowała ponownie się skupić, ale jej uwagę rozpraszało jakieś wspomnienie, kołaczące się z tyłu jej głowy.
- Było jeszcze coś - zaczęła po krótkiej chwili, na bieżąco przypominając sobie szczegóły, których zapomnienie wymusiła na sobie wcześniej. - Krążyłam samotnie po ogrodzie. Pamiętam, że był ogromny, ale tylko w jednym miejscu rosły piękne, szkarłatne róże. Pierwsze pąki były już otwarte, a ja zachwycona, bez zastanowienia, złapałam za łodygę. Skończyło się to oczywiście pokłuciem kolcami, ale jeden z nich musiał być zaskakująco duży, bo gdy w bólu natychmiast cofnęłam rękę, na dłoni miałam już pojedynczą kroplę krwi. W duchu przeklinając zdradziecką naturę, co skrajnie mi nie wypadało, znienawidziłam róże. Obrażona stałam tam jeszcze przez moment i tylko na chwilę podniosłam oczy do góry. Ujrzałam, że kwiat i łodyga, za którą złapałam uschnęła na wiór w ciągu sekund. Uciekając stamtąd uważałam się za jakiegoś potwora i nauczyłam się tego nie wspominać - skończyła, co nie było dla niej łatwe. Ale czy przełamywanie siebie nie poprowadzi jej do wielkości?