Mohamed wiedział, że prędzej czy później dojdzie do tego, że i na Valfden przyjdzie im się zmierzyć z demonami. Mimo, iż miał już wspomnienia z potyczek na dachach Efehidon, gdzie zabił Ogrzego Demona, przeczuwał, że to co się wydarzy, będzie miarkowane na o wiele większą skalę.
Bitwa, w której chciał wziąć udział - a może nie chciał, a musiał? - będzie tą, która zadecyduje o losach Efehidon. Jeśli padnie ich armia, a demony przebiją się w głąb wyspy, dotrą w końcu do stolicy i zmasakrują ją. Zwłaszcza, że jeśli taka armia nie pokona pomiotów, to już nie będzie nadziei.
Kruk skupił się i wyciszył, zaglądając w głąb własnej duszy.
A'abielu... Zdajesz sobie sprawę z tego, że przyjdzie Ci walczyć z własnymi braćmi? - w intonacji czarnoskórego dało się usłyszeć tajemniczą nutkę. Jakby żalu?
Te "pomioty", jak raczycie nas nazywać, to tylko mięso armatnie, czarnuchu. Są gotowi ginąć za to, byśmy wasz gatunek zwyciężyli już raz na zawsze.
Oh, tak? A skąd masz pewność, że to wygracie? Zniszczymy was...
Nie byłbym tego taki pewien. Nasze siły są ogromne, haha! - głos demona zagrzmiał w jego głowie.
Ech... Jakiś ty niekumaty.
Cicho siedź, czarnuchu. Masz iść i walczyć. I się nie zdradzić! Będziesz mi jeszcze potrzebny!
Kruk westchnął, mijając kolejną krętą uliczkę i wychodząc z cienia. Trafił na główny plac.
- Witam... Wszystkich.