Funeris nie bacząc na zjawy, odwrócił się w stronę Apolinarego. Jego skrzydła poroztrącały resztę tego, czego nie roztrąciły wcześniej, zarówno na komodach, jak i stole. Błyskawice biły na zewnątrz, niebo grzmiało i rozdzierało się w przeraźliwych jękach. Wiatr wiał z południa, gnając chmury w stronę gór, gdzie odbiją się, zalewając górskie potoki masą wody. Tymczasem jednak ulewa nie opuszczała Efehidonu, a nawet zdawało się, że dopiero zaczynała rozkręcać swoje straszliwe zwoje. Deszcz szumiał i hukał, walił kanonadą o dachy i bruki. A oni w środku zmagali się z podłym szczurem i tym, do czego doprowadził. Anioł pochwycił Apolinarego za kubrak, skrzydłami nieco owinął się wokół niego, tworząc niezbyt szczelny kokon. Nie podnosił go do góry, nie próbował dusić czy się nad nim znęcać. Po prostu trzymał go za ubranie, wpatrywał mu się głęboko w oczy. Miecz spoczął na razie na stole, sztylet trzymał w drugiej dłoni. Nisko, groźnie, z zapowiedzią. Nie miał zamiaru go używać, ale Apolinary o tym nie wiedział. Nie musiał.
- Prowadź do piwnicy...- powiedział chłodno.