Ruszył na południe, we właściwym kierunku, który określić było banalnością. Szedł miastem, uliczkami i alejkami. Po pewnym czasie, który ocierał się o godzinę, człowiek znajdował się już w pobliżu owej miejskiej bramy. Od razu dostrzegł, że około dwumetrowy murek, może nieco wyższy, odgradza pewien konkretny teren w mieście od całej reszty zabudowań. Wejście było żelazne, okute solidnie i mocno. Obok piętrzyły się trumny i różnego rodzaju akcesoria pogrzebowe. Widać było, że to w tym miejscu kręci się biznes oparty na miejskiej śmierci. Gdzieś tam w pobliżu, strugając w drewnie jakiś ołtarzyk, siedział sobie elf. Brzydki jak na elfa.