Funeris akurat był pod pokładem, sprawdzał coś, dosłownie nad sobą miał całą gromadkę ludzi i nieludzi, którzy rozpoczęli dyskusję. Słyszał wszystko, co się działo, a przynajmniej zdecydowaną większość. Odnotował przybycie Themo, który wreszcie się pojawił, jak prorokował Melkior. Pojawiła się Rina, druga kobieta, elfka. Pojawił się również Gorn, co do którego, tutaj Funeris bił się w pierś, miał wątpliwości, że się pojawi. Myślał po prostu, że nie uda mu się dotrzeć, nie zdąży na czas, albo po prostu nie będzie mu się chciało. Bo i z taką ewentualnością trzeba się było liczyć. Ale dotarł, jest. Powolnym, niespiesznym krokiem ruszył więc w stronę wąskich schodków, chcąc wspiąć się na główny pokład, powitać wcześniej nieobecnych i wziąć tę całą kompanię oficjalnie pod komendę. Nie sądził jednak, że oni wszyscy tak szybko skoczą sobie do gardeł. Wychodząc więc na deski głównego, stając w świetle dnia, zadziałał. Telekinezą uniósł beczkę stojącą przy takielunku, huknął nią o pokład, by zwrócić na siebie uwagę. Hałas rozniósł się w sposób, jaki oczekiwał. Rozpostarł szeroko skrzydła, prawą dłoń spoczywała mu na rękojeści miecza.
- Całość spokój! - ryknął, wkładając w te dwa słowa wszystkie te wyuczone frazy i akcenty, które nauczył się dodawać do wypowiedzi, od kiedy zaczął dowodzić Bractwem i musiał nauczyć się brać w karby różnych ludzi i nieludzi. Powiódł szybko wzrokiem po zebranych, zlokalizował Melkiora, Themo i Gorna. Dwie panie, elfka i niziołkini, był sprawczyniami całego zamieszania. Nie miał zamiar teraz roztrząsać kto zawinił, kto komu podpadł i dlaczego. Słyszał całą rozmowę, nie widział reakcji i gry ciała, więc nie chciał wyrokować jak to dokładnie wyszło.
- Elizabeth, na pokład działowy, sprawdzić stan uzbrojenia! Gorn, razem z nią, odpowiadasz za raport i stan przygotowań! - powiedział stanowczo, zwracając się do paladyna i najniższej wzrostem członkini kompanii. - Rina, zgłosić się do kambuza, odnaleźć Trystana i zaoferować ułsugi. Za trzydzieści minut obydwie panie przy sterze, na kasztelu. Wykonać! - Był Wielkim Kanclerzem Bractwa ÂŚwitu, był aniołem Zartata. Mogli sobie myśleć i mówić cokolwiek, ale to była organizacja rangi państwowej, to była oficjalna misja tejże organizacji, a to całe to zajście było dziecinną i niepotrzebną przepychanką na słowa, która absolutnie nie mogła mieć tutaj miejsca. Musiał pokazać swoim, nomen omen, podkomendnym, że istnieje na tym statku i podczas tej wyprawy jakaś dyscyplina i jakaś hierarchia, której należy przestrzegać. Każda niesubordynacja może okazać się destrukcyjna, a do tego dopuścić nie mógł. Musiał więc pokazać się z te surowej, niechcianej i nielubianej strony. Musiał udowodnić wszystkim krytykom, że rozstawia wszystkich po kątach, zupełnie tak jak sami mówili. Ale tak trzeba.