Mijaliście kolejne ulice docierając do tych rejonów podgrodzia najdalej oddalonych od miasta, tych miejsc, gdzie chaty rzeczywiście były zbutwiałe, zniszczone, zszargane i jakże z pewnością nie raz plądrowane. W te miejsca, gdzie straż zapuszcza się co kilka lat dla świętego spokoju, gdzie trupy codziennie znajdują swoje miejsce, miejsca, gdzie kolejni złodzieje uciekają co kilka minut ze złupionym czyimś dobytkiem.
Wśród tych plugawych chat stoi jedna, delikatnie odmalowana, delikatnie wyremontowana, wyróżniająca się pełną krasą spośród wszystkich innych zabudowań tej dzielnicy. Mimo wczesno popołudniowej pory już z wnętrza dochodzi gwar i zabawa, zachęcając do wejścia. jednak jakże by mogło być inaczej, przed drzwiami stoi rosły mężczyzna, ork ze złotym kolczykiem w uchu, w pełni przyodziany i wyposażony w wachlarz broni - w końcu co to za ochroniarz bez broni? No właśnie.
Stoi w bezruchu zastawiając drzwi, nawet nie drażnią go muchy, które siadają mu co rusz na nosie. No stoi jak głaz niewzruszony.