Mohamed szedł podgrodziem. I jadł jabłko. Narażał się w ten sposób na pełne nienawiści spojrzenia przechodniów, czasem małych dzieci żebrzących cały dzień na ulicy, co chleb w ustach miały kilka dni temu, o czymś słodkim i pełnym witamin nie mówiąc. Niektóre z nich miały naprawdę grube brzuchy wypełnione powietrzem, inne przypominały chodzące szkielety. Choć w lato łatwiej znaleźć coś na ząb a chłody nie dokuczają, podgrodzie to jednak ten teren, gdzie bieda i brud umiaru nie znają, a wszy mają tu istny raj. I chyba tylko one. Może też muchy latające nad ściekami płynącymi w rynsztokach. ÂŚmierdziało tak niemiłosiernie, że Kruk w pewnej chwili miał ochotę wypluć to jabłko czując niesmak w ustach spowodowany zapachem, a gdyby nawet potoczyło się po ziemi i zatrzymało w kałuży, i tak zostałoby skonsumowane przez jednego z łachudrów snujących się po ulicy. Aż dziw, że podczas ostatniego pożaru nie spłonęły wszystkie te drewniane chałupy, ledwo stojące, podpierające się jedna o drugą. Za to były przewiewne bo szpar między deskami było więcej niż samego budulca, a wnętrza rzadko stanowiły tajemnicę dla przechodnia.
Zbliżając się do głównego rynku, bardziej zadbanego, gdzie przebywali ludzie którzy mieli grzywny by coś w ogóle kupić (oczywiście nie wspominając o złodziejaszkach, którzy przybyli do tej darmowej stołówki), Mohamed coraz wyraźniej czuł wzrok innych na swoim ciele. To nie z powodu ręki ani jabłka, gdyż tu nikogo zielone jabłko nie wzruszało. Spojrzenia stawały się natarczywe, ludzie rozstępowali się przed Krukiem przepuszczając go swobodnie, ale przy okazji klnąc jak szewce. -Udław się! Szmatławiec pieprzony!... Kurewstwo się szerzy! - warczeli ludzie, ale w miarę powściągliwie, gdy go mijali. Doprawdy nieznośne stawały się te wyzwiska, zwłaszcza że mauren nie miał pojęcia o co tym ludziskom chodziło. Z bronią przy sobie nie musiał się ich bać, ale zdziwienie go opanowywało coraz mocniej, bo nie spodziewał się tak "miłego" przywitania w stolicy.