Pokonywał spokojnie kolejne metry, przedzierając się przez trawy i wyschnięte wrzosy. Noc była znośna, było lekko poniżej zera stopni, śnieg nie padał w okolicy już od dobrego tygodnia, więc tylko gdzieniegdzie utrzymywały się jego białe plamy. Odbijały one światło dwóch księżyców, które co rusz wyłaniały się zza kłębiących się nad głową człowieka chmur. Okolica była zupełnie spokojna, nie było słychać żadnych zwierząt, ludzi czy duchów. Po chwili przed Devristusem pojawiły się pierwsze brzozy, które przecinały tę dużą polanę. Z kilkunastu metrów adept mrocznych sztuk zauważył, że jedna z nich jest złamana, jej chudy konar wygina się w stronę ziemi, a kora odchodzi od pnia.