Po pocieciu bali, Milva pomachala elfowi. Podziekowala czlowiekowi, poklepala go po ramieniu. Wziela pile w rece i udala sie w strone skladzika. Po drodze obejrzala prace Daela, stwierdzila ze zrobil to naprawde dobrze. Dotarla do rupieciarni, zmuchnela troty z pily i zawiesila ja na gwozdziu wewnatrz budy. Rozejrzala sie po skladziku, bylo tam naprawde DUÂŻO wszelakich przyrzadow, zabrala specjalne przyrzady do heblowamia i wyszla z budki. Wracala na swoje stanowisko pracy, podspiewujac pod nosem. Dotarla do desek.
No to jedziemy! - pomyslala z usmiechem na ustach.
Wziela sie za pracę, zlapala pewniej przyniesione narzedzia i przystapila do heblowania. Dlugimi, jednolitymi ruchami scierala chropowata warstwe drewna, usuwajac tym samym drzazgi, ktore tak lubia nabijac sie w rece i nietylko.
Przykladala sie do pracy ile miala sil, scierala drewno aby uzyskac jednolita, gladka jak skora niemowlaka powierzchnie. Wiatr przestal wiac, lecz na zlosc Milvie zaczal padac, obfity, cieply, wiosenny deszczyk. Po kilku minutach, Milva byla cala mokra, a woda splywala jej po rekach, nogach, nosie, nie mowiac juz o tym ze ubranie miala do suszenia.
No kurde. To jest jakis idiotyczny zart pogody! - powiedziala do siebie w duchu.