To był jeden z tych momentów, gdy nie tylko ty nie wiesz, co zrobić, ale również twój organizm odmawia posłuszeństwa. Nie potrafi zdobyć się na żadną automatyczną reakcję, żaden dźwięk, żadne drżenie. Stoisz niczym skuty lodem. Zapominasz nawet o mruganiu. Jeśli potrwa to dłużej, to kto wie, czy brak tlenu nie będzie problemem. Wdech. I wydech.
Jeśli wcześniej, raptem kilka sekund temu, można było powiedzieć, że strach w elfce kiełkował, tak teraz w ułamku sekundy pojawił się ogromny kwiat. Ogromny i jakby złożony z samych kolców, które raniły Nessę. Ona jednak nie była jeszcze świadoma bólu, który przyniosą. Jakby patrzyła na krew, która dopiero zaczęła wypływać z ranki, ale jeszcze nie czuła żadnego szczypania czy palenia. Strach paraliżował. To nie podlegało żadnej wątpliwości.
Nawet w najgorszych koszmarach Tinuviel nie spotkała się z niczym podobnym, więc nie wiedziała, jak TO nazwać. Zresztą nie myślała o tym. Właściwie to nie myślała o niczym. Gdyby ją spytać, na czym spędziła te kilka sekund (minutę? kwadrans? godzinę?), nie potrafiłaby odpowiedzieć. Jeśli by tu był, baczny obserwator powiedziałby, że elfka zbladła i że to była jedyna zmiana, która w niej zaszła. Nie drgnęła, nie opuściła broni. Można by uznać, że wciąż mogłaby bezbłędnie wycelować do przeciwnika. Niczym śmiercionośny posąg.
Nessa jednak niczego nie była pewna. Nawet tego, czy to wszystko dzieje się naprawdę.