Nazwa wyprawy: Tam, gdzie ciała spoczywają na wieki
Prowadzący wyprawę: Lucas Paladin
Wymagania do uczestnictwa w wyprawie: logiczne myślenie, poprawna polszczyzna, poczucie klimatu, min. 75% walki dowolną bronią
Uczestnicy wyprawy: Lucas Paladin, Gunses, Evening Antarii, Mogul
W karczmie "Obieżyświat" dzień jak co dzień. Tłok niesamowity, a oberżysta i barman jak zwykle mieli pełne ręce roboty. Zamówienia szły niemal ciągiem, a i nie każdy klient gotów był poświęcić więcej niż 10 minut swego cennego czasu w oczekiwaniu na piwo, stąd (jak to w karczmach) dochodziło do małych zamieszek, burd i incydentów, które skutecznie rozwiązywała miejscowa ochrona. Kelenerki z wypolerowanymi dekoltami nie mogły się odpędzić od żonatych i zboczonych pijaków, którzy co rusz rzucali albo jakimś sprośnym żartem, albo klepali piękne dziewoje po tyłkach, nie czując przy tym odrobiny wstydu ani tym bardziej jakiś wyrzutów sumienia z powodu żony, czekającej w domu z kolacją. Tym bardziej nikogo nie mógł dziwić fakt rycerza w pełnopłytowej zbroi, a w sumie i dwóch rycerzy oraz skromnego podlotka, który krzątał się gdzieś pomiędzy dwoma wojownikami. Lucas i Shelin dość intenstywnie dyskutowali na pewien temat, którego nijak w tym gwarze nawet najlepsze ucho nie byłoby w stanie dosłyszeć. Miny jednak mieli nietęgie, a ich zafrasowane oblicza nie zdradzały, jakoby chodziło tutaj o wesołą pogawędkę, czy festiwal wcześniej wspomnianych sprośnych żartów. O nie, tu chodziło o wiele poważniejszą sprawę, sprawy. Sprawy Bractwa. Zło nie śpi nigdy, więc i dobro nie powinno spać, ostatnie wieści jednak jakie doszły uszu Lucasa po powrocie z wyprawy promującej go na rangę ÂŚwiętego Mściciela Bractwa wcale nie napawały optymizmem, a wręcz zdecydowanie przeciwnie. Jegomość w kruczoczarnych włosach i zgrabym wąsiku z niepokojem obserwował wyraz twarzy swojego pana. Dorrian znał Lucasa bardzo dobrze, mimo tego, że tego nie dawał po sobie poznać. Zresztą Paladin był przewidywalnym do bólu facetem, więc dla człowieka o bystrym umyśle, do których Dorrian niewątpliwie należał nie było problemem odgadnięcie, w jakim obecnie stanie znajdował się jego pan. Lucasowi jednak nie umknęło zmartwienie swego sługi, więc postanowił niepotrzebnie go nie martwić.
- Dorrianie, podejdź tu proszę. - sługa uprzejmie się skłonił i zapytał najtaktowniej jak mógł:
- Czegoś sobie życzysz, mój Panie?
- Tak, dwóch rzeczy. Pierwsza to taka, żebyś zakupił dla mnie i Shelina pieczeń z dzika, bo umieramy z głodu. Druga, to żebyś przestał się tak zamartwiać, widać to po Tobie. - Lucas przyjacielsko klepnął swojego sługę w plecy i wysłał go po porządną kolację. Po mozolnym czasie oczekiwania, pieczeń zaszczyciła stolik rycerzy Bractwa, który teraz, już w lepszej atmosferze mogli omówić problemy, z którymi przyjdzie im się w najbliższym czasie zmierzyć. Shelin delikatnie zwrócił uwagę Lucasowi o obecność Dorriana, jednak Kanclerz szybko go uspokoił. Nie znał nikogo bardziej lojalnego.
- Od czego zaczynamy? - zapytał więc strapiony przyboczny.
- Musimy poznać szczegółową lokalizację twierdzy. Bez tego będziemy wiedzieć tyle, co wiemy teraz. Najprawdopodobniej strzeże jej ogromna armia nieumarłych, a i po nim nie mam pojęcia czego się spodziewać.
- Nie uważasz, że cały bastion rycerzy załatwiłby sprawę? Mamy wyszkolonych ludzi. - Shelin zdawał się być pewien swojej opinii. Lucas jednak natychmiast pokiwał głową.
- Nie ma mowy, nie wyślę kolejnych ludzi na pewną śmierć. Nam potrzeba innych ludzi. Z różnych środowisk, mających różne umiejętności. Zdobycie twierdzy i pokonanie Hectora nie będzie wcale proste. Zresztą ten człowiek ma oczy i uszy w Bractwie, to zdrajcy trzeba pozbyć się najpierw. - Shelin pokiwał głową na znak, że rozumie i zaczął się rozglądać po karczmie za osobami, które nadawałyby się do kryteriów zaprezentowanych przed chwilą przez Lucasa.
920 - 10 = 910 grzywien