Mężczyzna coraz rzadziej próbował na ciebie spoglądać. Po prostu siedział i patrzył w okno.
Themo nie spotkał nic, co mogłoby go zainteresować. Postanowił więc porozmawiać z pastuchem. Chodząc w kółko zaznajomił się z terenem i wiedział w którą stronę się udać, by dojść do pastwisk. W końcu się tam pojawił i podszedł do starca, który stał oparty o laskę.
-Witam. ÂŁadne stadko.
- A idź pan. Nikt już nie ukradnie mi ani owieczki.
-Nie ukradnie, gdyż ja tu jestem. Mam za zadanie rozwiązać tą sprawę.
- A co panu mówić? Sam pan widzi, wsi spokojna, wsi wesoła. Jeno odkąd śniegi stopniały ktoś kradnie zwierzęta. Co noc coś znika.
-Tak, wiem. O patrolach też mi mówili, o poszukiwaniach w lesie też.
- I nic. Wi pan, to pewno kara od Ventepi! Przestalimy się modlić to ta pozbawia nas zwierzaków. I tak bydzie, póki się nie nawrócimy. Zoboczy pan, plonów ni bydzie, a na następne Veris jakaś zaraza nas trafi i wszyscy pomrzemy w grzechu!
Podniósł głowę do góry i wzniósł ręce ku niebu.
- O bogowie! Ventepi, Zartarcie, Zewolo, Nalasie, Elmorze, Rasherze! Przebaczcie nam nasze winy! Od wiecznych katuszy nas uchrońcie! Miejcie nas w opiece...
Dalszych kazań i modlitw Themo już nie słuchał, gdyż po prostu zostawił fanatycznego dziadka samego ze swoimi bóstwami.