//: Tak.. Nikogo nie będzie... Ale za to ja jestem.
Minęli Atusel w odległości wzroku. Nikt nie wystrzelił, nikt nie wypłynął im na spotkanie, co znaczyć mogło tylko, że żadna zbłąkana dusza nie postanowiła dołączyć do ich wyprawy. Szli więc na północ wiedzeni południowymi szlakami morskich kupców, którzy o tej porze coraz rzadziej zapuszczali się na wodne terytoria królestwa Valfden obawiając się przede wszystkim mrozów oraz ciemności Hemis, która skrywać w sobie mogła niebezpieczeństwa jakimi byli przede wszystkim piraci.
Wody były spokojne, a na morzy jak i na samym okręcie panowała denerwująca cisza. Nikt nie śpiewał, nikt nie rozmawiał, większość osób była jakoś dziwnie poddenerwowana, obrażona czy cholera wie co jeszcze. Słowem szlak człowieka trafiał.
Spacerujący po głównym deku kapitan już trzeci raz sprawdził ustawienie i umocowanie dział pościgowych.
- Za cicho prawda? - odezwał się Nadir.
- A nawet mnie nie denerwuj, nie wiem dlaczego dałem się wmieszać w tę krucjatę, przecież...
- A północny port? - przerwał mu Nadir.
- No tak, północy port... To chyba jedyna rzecz, na której mi zależy.
- Kapitanie! Ogień na morzu, coś gorze! - krzyknął siedzący na gnieździe John.
- Sprawdzimy co tam się dzieje, ster prawo na burt! - i okręt posłusznie skręcił wiedziony kołem sterowym, którym to teraz dowodził Balther.