- Jadę sobie do stolycy spokojnie, kiedy ten parweniusz skręca nagle na mnie i wjeżdża czołowo w moją furmankę. Ośka mi się łamie, konia muszę wyprzęgać, a ten nawet do winy się nie przyznaje i chuj jeden pomóc nie chce. Jego karać, mi spieszno! - mówił ten wyższy.
Grubasek zaczął zaraz po nim:
- Ja? To tego pogięło, drogę mi zajechał, uciekać chciałem, ale nie wyszło. Jechał jak nawalony, no i wybiło mnie na koleinie.
Wozy stały na samym środku drogi, zderzone przednimi kołami. Kierowcy byli wzburzeni, trochę nadpobudliwi i mocno zdenerwowani.