- Spokojnie rycerzu, nie przyzwyczajono mnie do wygód. - odpowiedział Lucas i wygodnie rozsiadł się na wskazanym przez Anatolija miejscu. Nie była to pierwsza klasa, ale przynajmniej spokojnie mógł dojechać do Atusel i odpocząć podczas drogi nie narażając swoich ud na niewygodną jazdę konną. Podróż traktem na północny-wschód powinna potrwać nie dłużej niż kilkunastu godzin, zważając na to, iż jest to konwój. Rycerz postanowił więc rozkoszować się urokami jazdy, podziwiać przyrodę i takie tam. Niestety za dużo lasów w pobliżu nie było, ale miał nadzieję napotkać chociaż jakieś urokliwe wiejskie dziewki krajobrazy, na których mógłby spokojnie zawiesić oko. Konwój wyruszył zgodnie z zaplanowanym harmonogramem i od samego początku przebiegała nad wyraz spokojnie. Wspomniane wcześniej krajobrazy nużyły jednak Lucasa, gdyż konwój nad wyraz szybko je wymijał, oczywistym było faktem, że rycerzy mogliby zostać, aby dłużej się poprzyglądać, co mogło znacząco opóźnić podróż. Narrator nie wspomniał oczywiście o tym, że mamy Astas, także pagórki wśród tych krajobrazów prezentowały się kapitalnie. Skąpane w słońcu, którego promienie odbijały od zaokrąglonych uwypukleń dawały wrażenie wręcz metafizyczne, GÂŁĂBSZE. Jakżesz rycerz żałował tego, że stajnia była nieczynna, mógłby sobie więcej pozwolić na podziwianie tego cudu Matki Natury, a raczej Zartata, chciał pomyśleć.
Dalsza część, to była już istna udręka. Nierówna droga, zatarte trakty, poprzekręcane drogowskazy, którymi nie sposób było dotrzeć do Atusel komuś, kto nigdy tam nie gościł. Szczęście rycerza polegało na tym, że zakonnicy reguralnie bywali w portowej mieścinie i znali drogę niemal na pamięć. Jadąc jednak na woźnicy wyboje wyraźnie nie sprzyjał samopoczuciu Lucasa, który gdyby tylko mógł najchętniej resztę trasy pokonałby pieszo. Jednak pozostało parę ładnych kilometrów, a Paladin obiecał sobie, że nie będzie się przemęczał nadaremno. Gdy przyjdzie Ci ochota zrobić coś męczącego, usiądź i poczekaj, aż Ci przejdzie - chyba tak mówiło pewne mądre powiedzenie nieznanego filozofa, albo delikatnie narrator je sparafrazował, nie to było istotne. Następne parę godzin dłużyło się niemiłosiernie, ale w końcu nadszedł upragniony moment. Rutynowa kontrola, otwarcie bram i Lucas z ulgą zszedł z siedzenia woźnicy, podziękował Anatolijowi za podwózkę i skierował swe kroki w stronę posterunku zakonnego.
Dookoła uderzał rycerza smród ryb, których osobiście nie znosił, ale ze względu na to, iż jego ojciec trudnił się rybołóstwem zmuszony był je jeść. Domki poustawiane na wodzie, ogólny hałas na rynku, i centrum z Viciousem na czele, który nie nadal nie szczędził słów krytyki wobec trenujących u niego rekrutów. Kilka przecznic, dwa razy w lewo i Lucas wreszcie dotarł do obranego celu. Jego oczom ukazała się strażnicza wieża Bractwa ÂŚwitu. Widząc stojącego przed nim paladyna, spytał:
- Witajcie rycerzu, Lucas Paladin, Wielki Kanclerz Bractwa do Tandem Degola. Wskaż mi proszę drogę do niego.