Rozdział I: Trudny los wojaka.
Przeszło dwadzieścia lat temu, na granicy odnaleziono twierdzę, a w niej zamczysko. Zamek ów był tak stary, jak Bogowie. Nie wiadomo, kto go stworzył, jak go stworzył, ani.. po co.
Wiadome było jednakże, że warownia służyła do obrony. Wskazywały na to liczne kuźnie, zbrojownie i inne zakłady gdzie produkowano różnorakie bronie.
Przed dwudziestu laty, stała się tam jednakże straszna rzecz. Cały garnizon, który za zadanie miał pilnować przejścia, wyparował. Znikł! Od tamtego czasu, zamczysko zwane było "siedzibą duchów", "zamkiem wyklętych" albo "Tym starociem na granicy".
Mało osób odważyło się tam przebywać, zwłaszcza że nie było jasne, co stało się z ludźmi.
Teraz, tyle lat po tym wydarzeniu, zapomniano już.. Tylko najstarsi, Ci którzy żyli za tamtych czasów - a musicie wiedzieć, że nie wielu ich było - pamiętali tą historię.. Nie zdradzali jej jednak, jakby czegoś się obawiali. Z czasem, zapomniano o twierdzy, bo po cóż pamiętać o starym zamczysku?
Wszystko zmieniło się tamtego dnia, w ten piękny - a jakże upalny, nawet jak na tak wczesną porę - dzień. Bowiem od samego poranka, heroldzi rozgłaszali, iż Markus, obecny Lord Protektor, werbuje każdego, kto jest w stanie unieść oręż. Głosili "Do koszar, rozkaz Lorda!", albo "Wielu jest słabeuszy, ale kimże TY jesteś? Zaciągnij się do wojska, sprawdź się!"
Większość mężczyzn dało się na to nabrać, zraniło to ich dumę? Nie wiadomo, bowiem żaden z nich nie określił, co tak naprawdę skusiło ich do tej decyzji.
Wkrótce, wielu z nich pożałowało tej jakże dziwnej decyzji. Jak się później okazało, zbierano żołnierzy w niepewnym celu. Lord bowiem, zaintrygowany podejrzanym zamkiem na granicy, postanowił wysłać tam swe wojska. Nie słyszał jednakże, co się tam zdarzyło, przez co, życie jego ludzi mogłobyć zagrożone..
***
Kieł stąpał ostrożnie na palcach, w lewej dłoni dzierżąc łuk, a w palcach prawej, trzymając strzałę. Od paru godzin śledził swój cel, wielkiego niczym dwóch rosłych mężczyzn niedźwiedzia. Bestia od paru miesięcy terroryzowała ziemie w okół Milisoris, stolicy królestwa Khamilor. Wiecie, jak to jest. Atakowała karawany, straszyła strażników. Ogólnie, panował przez nią chaos.
A Kieł? Był myśliwym, osobą która większość życia spędziła w lasach, skacząc od krzaka do krzaka, polując na różnorakie bestie. Więc skoro miał doświadczenie, przeczytawszy ogłoszenie, wziął łuk i wybiegł z miasta. Tak po prostu. Teraz, latał po lesie, poszukując zwierzyny...
***
- Ruszać się, wy pieprzone kundle! Nie mamy całego dnia! - rozległ się donośny, męski głos. Spośród żołnierzy wypadł starszego wieku rycerz, ubrany w porządną - najpewniej dopiero czyszczoną - zbroję, z czarną różą, na tle ognia w herbie. - Szereg, już! - rozbrzmiał jego donośny głos. Nowo zrekrutowani osobnicy stanęli w nierównym szeregu, ukazując swą klasę. A raczej jej brak, hihi.. - Eh... - zawiedziony wręćz, spojrzał na nich.
- Czy wiecie, dlaczego tu jesteście?! - kapitan zadał pytanie każdemu z kolei.
- No bo.. nam kazano... - wyjąkał jeden z świeżaków.
- Nie! - ryknął przeraźliwie - Jesteście tu, bo czeka was bardzo ważne zadanie. Z woli samego króla!
- Al..ale! - chciał wyjąkać. Jedyne, co potem zdążył wydobyć, to jęk. Runął na ziemie niczym kłoda, prawie martwy. ÂŻaden jednak nie drgnął, bał się.
Kapitan Drake znany był ze swej "dobroci" do świeżych, dlatego też mało który wytrzymywał treningi, które on zszykował. Ciężkie tygodnie treningu mogły stać się katorgą dla kogoś, kto już na pierwszej rozmowie zadarł z jego autorytetem. Z ciężkiej pracy, mogło się to przerodzić na pojedynek o życie. Ten rekrut już sobie przesrał.
***
- Jest blisko... - wymamrotał, nakładając na cięciwe strzałę. Bestia, którą tropił od jakiegoś czasu, według znalezionych przez niego śladów, znajdowała się gdzieś w tym terenie. Wystarczyło ją znaleźć i capnąć.
Coś zaszeleściło z prawej strony, myśliwy zastygnął, potem obrócił się na pięcie i napiął łuk. Wyczekiwał...
Znów coś zaszeleściło, puścił więc strzałę wolno, by poszybowała do celu, najpewniej go zabijając.
Wszystko zamilkło, teraz tylko równomierny oddech wydobywający się z piersi Kła przerywał ciszę.
- Powinien już wyskoczyć... - mruknął, doskakując kilkoma zwinnymi ruchami do krzaków. Rozchylił je lekko, nadal niepewny, co tam ujrzy. To był królik! Z przerażoną miną spoglądał na strzałę, która zawisła milimetry nad jego małą, puszytą główką, prawie go zabijając. Biedny, mały i słodki króliczek. - Cholera! Gdzie ten niedźwiedź?!
I gdyby niedźwiedzie mogły mówić, ten pewnie by powiedział "Tu jestem, mały popierdolcu". Przeraźliwy ryk wydobył się za plecami chłopaka, chwilę potem, gdy ten obrócił się by spojrzeć, ujrzał rozpostartą japę bestii, która mierzyła się do zjedzenia go.
Odskoczył szybko, naciągnął kolejną strzałę, wymierzył. Serce które do teraz biło głośno w jego piersi, umilkło, skupione jak nigdy wcześniej.
- Do widzenia... - mruknął, puszczając cięciwe. Strzała poszła w ruch, wleciała do paszczy i uśmierciła bestię. Ta wydobyła z siebie ostatni ryk, błagając niby to niebo o życie, potem padła jak kłoda na ziemie. - Głupia...
Kieł oporządził ją, zdzierając pazury i kły, a także odcinając głowę. To ostatnie poszło mu dość ciężko, lecz jednak udanie.
Z głową w torbie, ruszył raźnym krokiem do miasta, gdzie czekała go już - nie dość miła, rzecz jasna - niespodzianka...
//Kolejny rozdział, zapraszam do czytania :3