Kupiec (chociaż w sumie dlaczego kupiec? Może przez wygląd i maniery?) rozsiadł się wygodnie na ławie i wysupłując z sakwy monetę położył ją na stole.
- To jest ta klątwa, a właściwie przedmiot z nią związany. - powiedział pokazując Ci monetę
- Majtek, albo Gołodupiec, jak zwał tak zwał. Ten piracki talar kryje w sobie pewne... hmm jakby to nazwać błogosławieństwo, które przy okazji jest przekleństwem. Ale od początku. - zaczął gdy przerwano wam. Pomocnica kucharza przyniosła wam wieczerzę i piwo. Antałek zabrał się więc za pałaszowanie przyniesionych frykasów i z pełnymi ustami kaszy kontynuował.
- Było nas trzech, ja, Jeremi i Benedykt. Trzej bracia, którzy marzyli o tym by stać się kimś. Handlowaliśmy rybami, ceramiką i zbożem spławiając towary rzeką z północy na południe, a potem konwojowaliśmy nasze wozy z południa na północ. Razu pewnego spotkaliśmy na morskim szlaku jakiegoś wynędzniałego starucha, który ledwo zipiąc płynął małą rzeczną barką w dół rzeki. Zapytany o powód podróży pokazał nam trzy monety mówiąc, że musi odwieźć je ku ujściu, gdzie odda je morzu. Myśleliśmy, że zgłupiał na starość, a takie trzy monety mogły być dużo warte, dlatego zaprosiliśmy go na naszą barkę, nakarmiliśmy, napoiliśmy a w nocy podwędziliśmy jego skarb. Rankiem już nie wstał więc pochowaliśmy go w najbliższym porcie i szczęśliwi, że uzyskaliśmy takie dobra kontynuowaliśmy nasz rejs. Wtedy szczęście nam zaczęło dopisywać. Ja gruby i zawsze ostatni nabrałem takiej kondycji i krzepy, że jedną ręką mogłem wywalić wóz ze zbożem. Benek, który zawsze z liczeniem miał pod górkę stał się prawdziwym rachmistrzem, a Jeremi posiadł taki dar przewidywania, że śmialiśmy się iż potrafi widzieć przyszłość. Wszystko po tym spotkaniu, niestety... - urwał.
- Gdzie jest ten grubas?! - krzyknął ktoś od progu, a głos jego nie należał do najprzyjemniejszych. Antałek z miejsca pobladł i zaczął nerwowo się pocić.