Burczenia w brzuchu nigdy nie należało lekceważyć. Dla wewnętrznego spokoju organizmu. Wewnętrzne zamieszki zawsze były przerażające i nigdy nie kończyły się dobrze dla właściciela ciała. Wiedziony więc tymże żołądkowym zewem, Eric postanowił odwiedzić lokal, który chyba nikomu zasadniczo nie służył jako jadłodajnia. Jeść w końcu można było wszędzie. Nawet buty były zrobione z jadalnych materiałów. No, chyba że przychodziły w zestawie z mihtrilową kolczugą, żelaznymi naramiennikami i karwaszami z czarnej rudy. Wtedy nawet człowiek doprowadzony na skraj szaleństwa przez rytmiczne wiercenie w brzuchu byłby skłonny przystopować, zatrzymać się na chwilę, docenić swoje uzębienie i zrezygnować ze smutkiem. Może ów wydarzenie rzuciłoby nawet nowe światło na jego dotychczasowe życie i skłoniło do zmiany... Co do świateł jednak. Takowe właśnie tliły się w okiennicach Obieżyświata. Jak zawsze o tej porze, zaglądając przez nie człowiek mógł jedynie zyskać najogólniejszy pogląd na to, co dzieje się w środku. Chyba że interesowała go akurat gęstość dymu papierosowego unoszącego się leniwie wewnątrz.
Dość jednak tych bezcelowych dygresji. Przejdźmy do właściwego tematu. Miłościwie pozbawiony stopy przez Ventepi wędrowiec uchylił drzwi do środka. Natychmiast wdarł się przez nie mroźny wiatr, rozwiewający wokół pojedyncze płatki śniegu i brutalnie robiący sobie miejsce pośród fałdów dymu tytoniowego. Z nieskrywaną radością opłótł znużone stopy stałych bywalców karczmy. Figlarnie zgasił kilka świec i zakołysał żyrandolem. Głośno i bezlitośnie skrzypiał w rdzewiejących zawiasach drzwi, a w końcu brutalnie i bezprecedensowo huczał w drżących okiennicach.
No nie, naprawdę koniec dygresji. Opatulony grubym szalem wędrowiec zamknął drzwi i zimowa hałastra zamieniła się w potulną gromadkę wygrzewającą się przy kominku.
- Dej pan coś do żarcia, byle na ciepło - tajemnicza sylwetka spoczęła na wysokim krzesełku przy ladzie i zdobyła się na te ociekające gracją i majestatem słowa.