Właśnie, właśnie. Cholera, jak ona go nazwała? Szyja... Nie. Przełyk? Też nie. Gardziel Umrzyka! Brzmiało ekscytująco, choć Eric już dawno poznał się na tym, że ludzie potrafią nadawać pozornie szumne nazwy rzeczom zupełnie zwyczajnym i nie mającym w sobie ni krztyny przypisywanej im legendarności. Przypomniał sobie jednak błysk w oczach Pani Kapitan, gdy podała cel podróży. Ani chybi nie żeglowała na ślepo. Podobnie jak on, miała jasno określono cel! Różnica polegała na maluczkiej rozbieżności właściwej wielkości tych celów. Mesa nie brzmiała zbyt dumnie i wyniośle przy miejscu noszącym nazwę Gardzieli Umrzyka.
Deski pokładu skrzypiały pod naporem jego kroków. Poza tym o jego obecności alarmował drewniany stukot protezy o podłoże, więc czuł się nieco jak owieczka, której swój pasterz z przezorności założył na szyję srebrny dzwoneczek. Był przez to nieco naburmuszony, szczególnie, że na dobrą sprawę służył teraz załodze jako jednoosobowa ekipa sprzątająco-gotująca. Ech, te niewdzięczne kanalie... Drzwi do mesy uchyliły się pod naporem nacisku jego dłoni. Wszedł do podłużnego pomieszczenia zastawionego stołami. Zaraz, jak u diabła, stołują się pieprzeni żeglarze? Raczej nie byli zbyt wybredni. Nie należeli raczej do tych, co przedkładają elegancję zastawy nad właściwą treść posiłku. Dostawienie butelki rumu kompensowało już natomiast niemal wszystkie niedociągnięcia i braki w sztuce kulinarnej. Gordian na pewno się teraz opierdala. Cóż, takie życie, Ericu. ÂŻyj i daj żyć, a przy okazji zapierdalaj szorować pokład, co? Z dziwnym ładunkiem złości wziął się do zastawiania stołów. Serwetki? Na co to komu? Który marynarz przejmował się higieną osobistą? Plama gulaszu została ci na ustach? A od czego masz rękaw koszuli? I tak nigdy nie odzyskasz już tej bieli, którą miała tuż po kupnie... W takiej atmosferze upływał Ericowi czas. Talerz po talerzu lądował na swoim miejscu na stole, obok widelców, łyżek, kubków i butelek. Kulawy mężczyzna zaczynał już nawet czerpać przyjemność ze swoich autorskich stołowych aranżacji, ale wtem dobiegł go zapach gulaszu, który wywiercił mu wszystkie kiszki. Podążaj za mną, Ericu! - zdawał się rozkazywać. Nie mógł się przeciwstawić tak postawionemu rozkazowi. W mgnieniu oka wpadł do kuchni.
- Fil! Kiedy rozlewamy? - nie zdołał powstrzymać pytania, już czując jak cieknie mu ślinka na samą myśl o mięsistym gulaszu.