Izabell nie powstrzymywała krzyku. Ból, jakiego nigdy nie doznała, nawet w porównaniu z pewnym wydarzeniem, przeszywał całe jej ciało. Zaczynała panikować, nie wiedząc co zrobić z sobą. Kręcąc się po okolicy, udało jej się dostrzec najpierw drzewo, które było w jeszcze gorszym stanie, ale i mężczyznę. To nie ja tu się liczę, przemknęło jej przez myśl. Uczepiła się tego jak liny, próbując się uspokoić. Ból wprawdzie się potęgował, ale zaczęła walczyć. To nie ja potrzebuję pomocy, ja muszę jej udzielić. Spróbowała drżącą ręką strząsnąć z siebie chociaż część robactwa. Dostrzegła w międzyczasie szczegóły elfa, który się pojawił. Walczyć, walczyć z tym, tym plugastwem. Ale jak?!
- Kim jesteś? - spróbowała z siebie wydusić. - Jesteś wrogiem czy... czy ofiarą - dodała zaraz. Wyciągnęła w jego kierunku rękę, nie prosząc o pomoc, lecz ją oferując, mimo iż nie miała pojęcia, jak miała by to zrobić. Matko, miej mnie w swojej opiece, powtórzyła w myślach słowa najkrótszej modlitwy, tym razem dodając jeszcze jedno zdanie. I pokaż mi, jak pomagać twemu stworzeniu w potrzebie.