Eric zeskoczył z wozu i rozprostował nogi. Mięśnie i kręgi boleśnie protestowały przeciwko drzemkom na podobnych powierzchniach. Właściwie czuł się, jakby drewniane deski wrosły mu się w plecy, a odnóża dolne zamieniły się w drętwe konary. Do tego ten sen o drzewie. Jak tu człowiek ma pozostać przy zdrowych zmysłach, kiedy coś sugestywnie daje mu znać, że powinien wypluć z dziupli nieproszonych gości? Zafascynowany tą myślą Eric niemal potknął się o własne korzenie.
- Noo, dokładnie to, co mówił kolega elf - wypaplał, czując się, jakby wargi wyschły mu na wiór, ba - korę zasuszonego dębu! Miał ochotę się czegoś napić i żywił głęboką nadzieję, że przez myśl nawet nie przejdzie mu sok żywiczny. Taki chuj! Po graniach jego umysłu właśnie spływały potoki złocistej, lepkiej cieczy. Ze zdenerwowaniem przygryzł wargi. Czy to tylko na niego tak podziałała ta przejażdżka z królem puszczy, jak już w myślach zaczął żartobliwie nazywać Drasula?