Wraz z chwilą, w której zginęła ostatnia diabolica, rzeczywistość, w której przebywaliście, zatrzęsła się. Wasze umysły umknęły z tego miejsca, lecz nie ruszyły do kolejnego w umyśle maurena. Zamiast tego skierowały się w drogę powrotną na zewnątrz. Tam wróciły do waszych ciał. Troje z Was, zanim się przebudziło, doznało wizji.
Wizja dla Elronda:
Trafiłeś dość sporej sali. ÂŻadnych okien, brudna podłoga, wszędzie wilgoć. Kilka ledwo tlących się świec oświetlało nieprzyjemny widok - na środku stał metalowy fotel, do którego skórzanymi pasami przywiązany był półnagi, wychudzony mężczyzna. Dopiero po chwili zorientowałeś się, że to Darlenit. Wyglądał naprawdę źle, jednak na jego ciele nie było jeszcze tylu ran, z iloma powrócił do Paktu. To był dopiero początek.
Był przytomny. Wzrokiem szaleńca wodził po pokoju. Gdy teoretycznie natrafił na ciebie, nie zwrócił nawet uwagi. Nie widział cię.
Jedyne drzwi otworzyły się i do środka weszły dwa ciężko dyszące demony. Mauren szarpnął się gwałtownie, jednak był bardzo dobrze unieruchomiony.
Zza drzwi, gdzieś z korytarza, rozległ się czyjś głos. Wydawał się znajomy zarówno tobie, jak i Darlenitowi, który przestał się wiercić i szerzej otworzył oczy.
- Przygotuj się na wstrząs! - usłyszeliście. Następnie zabrzmiał wam w uszach złowrogi śmiech.
Do sali wszedł mężczyzna, którego pamiętałeś z poprzedniej wizyty w umyśle Darlenita. To ten zielarz, u którego mauren mieszkał nim osiągnął dojrzałość i wyjechał.
- Ttttyyyy! - wydusił z siebie torturowany. Dostał drgawek, nie był w stanie znieść tej informacji.
- Och tak, ja. Tęskniłeś? Chyba nie bardzo. Nie dawałeś żadnego znaku życia, ba, uciekłeś na to zadupie. Z drugiej strony nietrudno było cię wyśledzić. Tak wiele mam ci do opowiedzenia...
- Uwolnij mnie!
- To nie takie proste. Najpierw musisz wysłuchać kilku rzeczy, a potem grzecznie odpowiesz na moje pytania. Może zacznijmy od tego, że przez całe dzieciństwo cię okłamywałem. Wybacz, ale cel uświęca środki. Nie mogłem ci przecież powiedzieć, że twoi rodzice żyją.
- Co?!
- Darlenicie, ja jestem twoim ojcem.
- Nieeeee!
- Ależ tak. Kłamstwo bardzo ułatwiło mi sprawę, poza jednym faktem - nie przywiązałeś się do mnie i po prostu uciekłeś...
Wizja się urwała.
Wizja dla Mogula:
//UWAGA: Nie tworzę idealnie ukazujących sytuację opisów, jednak scena opisana poniżej może zostać uznana za drastyczną. Z drugiej strony nie napalajcie się na niewiadomoco. Wiem, że Was i tak to nie ruszy, ale różne osoby tu bywają. Czujcie się ostrzeżeni.
Trafiłeś dość sporej sali. ÂŻadnych okien, brudna podłoga, wszędzie wilgoć. Kilka ledwo tlących się świec oświetlało nieprzyjemny widok - na środku stał metalowy fotel, do którego skórzanymi pasami przywiązany był półnagi, wychudzony mężczyzna. Dopiero po chwili zorientowałeś się, że to Darlenit.
Jego ciało pokrywały liczne rany. Torturowany być musiał już od dłuższego czasu.
Po kilku sekundach do sali wszedł jakiś mężczyzna, mauren.
- Jak się czujesz, nasz skarbie? - zapytał. Darlenit odpowiedział milczeniem.
- Jesteś twardszy niż myślałem. To pewnie geny twojej psiej matki. Ale obrócimy to przeciwko tobie. Ona miała takie dobre, życzliwe serce. Nie mogłaby nawet patrzeć na cierpienie niewinnych. Wprowadźcie ich! - mówił. Do sali weszły trzy demony. Każdy z nich trzymał człowieka. Kobieta, mężczyzna i kilkuletnia dziewczynka. Cała trójka przerażona i zdezorientowana. Nie wiedzieli, co ich czeka.
- Czy teraz będziesz mówił świadom, że brak odpowiedzi będzie oznaczał cierpienie tych ludzi? - dodał. Darlenit jednak nie zważał na jego słowa. Zaczął nieco drżeć i pocić się.
- Nie? Czyżbym musiał ci zademonstrować konsekwencje? - mówił nieznajomy. Wyciągnął zza pasa srebrny sztylet. Szybkim ruchem pchnął nim prosto w serce mężczyzny trzymanego przez demona. Zdążył on wydać tylko stęknięcie i, puszczony, padł na posadzkę. Kobieta krzyknęła, dziewczynka wybuchła płaczem. Morderca wrócił do Darlenita, który próbował odwrócić głowę, lecz konstrukcja fotela i zapięć mu to uniemożliwiała.
- Mało? ÂŻona straciła męża, a dziecko ojca. Chcesz to kontynuować? - odparł.
- Nie! Jaa, khy, nie mogę! - odpowiedział Darlenit.
- Tylko nie i nie. Byłbyś bardziej uprzejmy, zgadzając się czasem i spełniając drobną przysługę. Teraz możesz tylko czuć się winny śmierci tych ludzi - usłyszeliście. Srebro błysnęło i zostawiło krwawą smugę na szyi dziewczynki. Jej matka nie mogła już wytrzymać. Patrzyła z nienawiścią to na mordercę, to na Darlenita. Przynajmniej do czasu, gdy i jej ciała nie rozciął sztylet.
- To smutne. Ona ci już tego nie wybaczy. Zresztą ty sobie też. Przemyśl to sobie, a ja wrócę za kilka godzin - powiedział na koniec mężczyzna i wyszedł.
Wizja się urwała.
Wizja dla Aragorna:
Trafiłeś dość sporej sali. ÂŻadnych okien, brudna podłoga, wszędzie wilgoć. Kilka ledwo tlących się świec oświetlało nieprzyjemny widok - na środku stał metalowy fotel, do którego skórzanymi pasami przywiązany był półnagi, wychudzony mężczyzna. Dopiero po chwili zorientowałeś się, że to Darlenit.
Był strasznie poraniony. Ilość ran na jego ciele była porównywalna do ilości ran, z którymi wrócił do Paktu.
Przez jedyne drzwi do sali wszedł demon. Nie zauważył cię. Dysząc podszedł do maurena i zaczął jeździć pazurem po jego ręce, otwierając istniejące już rany. Darlenit ledwo się szarpał, ale nie był już w stanie wydać z siebie żadnego głosu.
Huk.
Do pomieszczenia wbiegła jakaś kobieta. Maurenka. Byłeś pewny, że nigdy jej nie widziałeś, lecz emanowała dziwną, znajomą aurą.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia - rzekła tylko, miotając jakimś zaklęciem w demona. Padł natychmiastowo.
- Wypij to - dodała, podając Darlenitowi jakiś flakon, uprzednio uwalniając go z pęt. Pił łapczywie, jakby od dawna nie miał nic w ustach.
- Teraz powinieneś poczuć się lepiej. To twoje rzeczy. Załóż je szybko na siebie, nie poczujesz bólu, przynajmniej na razie. I uciekaj, biegnij tak szybko, jak tylko jesteś w stanie. Instynkt cię poprowadzi. Gdy odzyskasz siły, szukaj mnie tam, gdzie się ujawniałam. Pędź! - mówiła, popychając mężczyznę przed siebie i wybiegła za nim.
Wizja się urwała.
Ostatni obudził się Darlenit.
//Czekamy tylko na komentarz Isentora.