Gdy walka się zaczęła, ściągnęłam z pleców tarczę i wyciągnęłam kiścień, szykując się do walki. Wolałam co prawda miecz, ale sama broń nie zapewniała mi żadnej ochrony przed wrażymi muszkietami i pistoletami, a tarcza mogła już wytrzymać bezpośredni strzał. Ruszyłam do starcia, osłoniłam się przed strzałem, który padł ze strony jednego z podżegaczy i doskoczyłam do niego, uderzając kiścieniem od dołu, trafiając w dłonie podżegacza. Większą energię uderzenia przejęły rękawice, jednak udało mi się wytrącić muszkiet z jego rąk, a wtedy huknęłam go potężnie tarczą, odpychając od siebie i poprawiłam kiścieniem, bijąc prosto w łeb. Słabsze żelazo nie wytrzymało i powstało duże wgniecenie, a wtedy uderzyłam raz jeszcze, wbijając kawałki metalu i kości w mózg. Wtedy przemieściłam się za kolejnego podżegacza, który akurat brał na cel jednego z moich towarzyszy i zamachnęłam się kiścieniem, uderzając w kolano, poprawiłam jeszcze raz i obaliłam wroga, gdyż staw nie wytrzymał wielokrotnego obijania go metalową kulą z kolcami, a wtedy zaczęłam tłuc podżegacza w hełm, raz za razem wgniatając go coraz bardziej. Obejrzałam się, by w ostatniej chwili dostrzec celującego do mnie z pistoletów strzelca, odruchowo uniosłam lewe ramię, kule zadzwoniły o tarczę, a wtedy przyciągnęłam wroga telekinezą, jednocześnie puszczając kiścień i wyciągając szklany sztylet. Gdy doleciał do mnie, szamoczący się w magicznym uścisku, wystarczyło, bym nadstawiła rękę i długie, jak na standardy sztyletu ostrze, wbiło się w jego pierś, z łatwością przebijając się przez żelazo. Strzelec westchnął ciężko, z jego ust potoczyła się strużka krwi, a wtedy wydobyłam sztylet i jednym, prostym cięciem poderżnęłam mu gardło.
11x magin (ogłuszeni?)
3x strzelców