Całe szczęście, że nie jachał szybciej. Wówczas dwa przerośnięte owady mogły by zaskoczyć go gdy byłby już przy nich. Teraz natomiast Lucjana od jego przeciwników dzieliło dobre kilka metrów. Nie namyślając się długo, Vilfild zawróćił konia i pognał w stronę Paktu. Nie chciał uciekać, chciał zyskać trochę więcej czasu. Jego koń okazał się szybszy od Rostishy, więc bez większych problemów oddalił się od nich na jakieś kilkanaście metrów. Zwierzakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, by uciekał od wielkich insektów. Teraz Vilfild zeskoczył na ziemię i wyciągnął obie bronie. Trzymając miecz w lewej ręce uderzył konia płazem po zadzie, by ten uciekł jeszcze kawałek dalej. Znajdował się teraz poza zasięgiem potworów pędzących na Lucjana, ale jednocześnie ani myślał by oddalać się poza zasięg wzroku swojego właściciela. Obie bestie zaczęły wydawać takie piski, że aż włosy stawały dęba. Na szczęscie nie dobiegły jeszcze wystarczająco blisko by ich krzyki mogły zaszkodzić jakoś słuchowi człowieka. Był poza ich zasięgiem. Nie potrwa to jednak długo. Czekał ze spokojem, aż do niego dobiegną. Nagle jeden Rotish złożył głowę do ataku i przyspieszył znacznie, jakby chciał staranować stojącego przed nim człowieka. Lucjan nadal pozostawał opanowany, chociaż przychodziło mu to z niemałym trudem. Wyczuł odpowiedni moment i uskoczył z drogi pędzącego potwora, który przebiegł tuż obok niego i popędził jeszcze kilka metrów dalej. Niemal w tej samej chwili druga bestia zamachnęła się na człowieka swoim odnóżem, przypominającym bardziej wielki kolec. Vilfild uchylił się i wyprowadził własny cios mierząc toporem w łeb potwora. Ten cofnął się gwałtownie stając na tylnych odnóżach i unikając śmiercionośnego uderzenia. Odsłonił jednak brzuch. Wtedy Lucjan zacisnął zęby i z całą siłą jaką dysponował pchnał go czubkiem miecza w odsłonięte podbrzusze. Liczył na to, że zdoła przebić pancerz, który w tym miejscu zdawał się widocznie słabszy.