Podobnie jak dotychczas siedziałem sobie przy stole i obserwowałem całą sytuację. Podczas sprzeczki nie udzielałem się wcale, a moją postawę w tej sprawie określał jedynie ironiczny uśmiech. Jako, że w walce z demonami moja pomoc najprawdopodobniej przysporzyła by naszej drużynie więcej kłopotów, niż faktycznej pomocy, wolałem zostać na tyłach i ubezpieczać resztę, w razie gdyby bobry nabrały ochoty, by nas rozjebać z zaskoczenia. Tak się nie stało, mimo to, przynajmniej teraz będąc wypoczętym, mogłem okazać się całkiem użyteczny, w razie gdyby wartownik zasnął. Mi spać specjalnie się nie chciało, więc zajadałem, piłem i leniuchowałem w ciepłych, bezpiecznych i przytulnych murach niedawno zdobytego opactwa. Ciepłych, bezpiecznych i przytulnych, oczywiście jak na standardy Mor Andor.