Podróż przez pustynię była czymś nowym dla Zelerisa. Dlatego z początku był całkiem zadowolony. Jechał na wielbłądzie, jednym ze sporem liczby, które szly z karawaną, i podziwiał krajobraz, który był tak ciekawie monotonny. Jednak z czasem upał i trudy podróży zaczęły dawać o sobie znać. Słońce prażyło niemiłosiernie. Ulgi nie przynosiła nawet pita woda, oraz białe płaszcze i turbany, które mieli podróżnicy. Było gorąco. Bardzo gorąco. Ale nie mogli się zatrzymać. Więc jechali. Do upału dochodziła także nuda. I to nie ta elfka, ale ta niefajna nuda wywołana monotonną podróżą. Zeleris przedarł czoło, po którym spływał pot i mrużąc oczy spojrzał na horyzont. Nie spodziewał się tam dostrzec czegokolwiek. Prócz piasku i nieba. Rozgrzanego piasku i słonecznego nieba. Flamel zaklął pod nosem. Miał już lekko dość. W końcu postanowił nieco się rozruszać. Zeskoczył z wielbłąda, który zaraz po tym posłusznie ruszył za karawaną, i wzbił się w powietrze. Liczył na go, że pęd powietrza podczas lotu nieco go ochłodzi. Ponad to z wysokości mógł dostrzec co ich czeka w oddali. Jeżeli cokolwiek tam czeka. Dracon wzniósł się w górę. Delikatnymi, mentalnymi impulsami kontrolował ruch powietrza, przez to jego lot był jeszcze sprawniejszy niż zwykle.