Gdy Yarpen zmierzał już w stronę ostatniego jeńca, kiwnąłem mu by odpuścił. Przyspieszyłem kroku i postanowiłem sam się nim zająć. Krasnolud zauważył to od razu i zarzucił broń na ramię wycofując się. Ja zaś widziałem już tylko jedno, tylko ostatniego z jeńców, widziałem przerażenie na jego twarz, strach malujący się w oczach. W pewnym stopniu to było komiczne i budujące zarazem. Nie żebym jakoś maniakalnie lubował się w zabijaniu, nie. Ale nie było mi to też obce. Szedłem jeszcze szybciej, oblizując się raz za razem niczym psychopata. Na odcinku ostatnich kilku metrów wyskoczyłem w kierunku ofiary. Dopadając go, szybko odchyliłem rękami głowę, uwidaczniając szyję. Szyję na której już pulsowały, żyły w których znajdowała się ta życiodajna substancja. Szybko zatopiłem kły w mężczyźnie. Piłem intensywnie, czując jak wracają mi siły. Odżywałem, co innego działo się z jeńcem. Ten słabł i bladła z chwili na chwilę. w końcu zemdlał z wycieńczenia. A może zmarł. Pewnie tak. Jako, że jeńcy mieli być dobici, szybko sięgnąłem po sztylet i poderżnąłem ostatecznie gardło "kurwy". Potem wróciłem do namiotu i wysłuchawszy rozkazów, czekałem na odpowiedzi dowódców.