Najwidoczniej po ciągłym skakaniu i waleniu w drzewa ostatni już wilk też odczuwał jakieś zmęczenie. Ale Mogul był i tak zły na siebie. Gdyby nie pił tyle, a czas poświęcony temu wydal na trening byłoby zupełnie inaczej. Chyba pora przejść na dietę bez alkoholową. Wykonał unik. Musiał znów odskoczyć przed rozpędzonym przeciwnikiem, Chwile, które zdawały się być wiecznością poświęcał myśleniu nad tym co do tej pory się wydarzyło. Co stracił, a co zyskał. Jak na razie więcej było strat. Może dlatego zatracał się w pijaństwie? Ciężki wydech, uderzenie wyprowadzone z prawej strony, szybkie, bez użycia większej siły miało zaskoczyć przeciwnika. ÂŹle wymierzył, pomylił się o milimetr. Oprócz zgubienia trochę sierści nic nie stało się przeciwnikowi. Jednak w ten sposób zatrzymał się, zawahał. Cofnął się zataczając kółko i zwiększając odległość. Zyskał czasu przed swoją nieuchronną śmiercią. Alkohol pomagał zapomnieć, dawał ukojenie we śnie. Na trzeźwo koszmary stawały się realne. Błędne kółko, uciekał przed snami w piciu, które były potęgowane kacem. Dzika furia, żądza krwi w oczach. Ork zrobił krok do przodu lewą nogą, znów złapał topór oburącz i wycofał broń za prawy bok. Wilk zbliżył się do niego chcąc zaatakować. To był jego ostatni błąd. Teraz Mogul stąpnął drugą nogą do przodu wykonując zamach. Wykorzystał tutaj swoją całą siłę. Impet był na tyle wielki i szybki, że nie było w sposób go uniknąć. Rzeźniczy topór, bo w tym przypadku nie było tej broni jak inaczej nazwać wbił się w ciało wilka powodując natychmiastową śmierć. Ork westchnął. Ten wilk popełnił błąd. Rzucił się na silniejszego od siebie.
Wieczność mijała, sekundy trwały. ÂŻałował i zarazem cieszył się, że nie ma przy sobie nic do picia innego niż woda. Oparł się o jedno z wielu drzew. Spojrzał do góry, rozmyślał. Sam nie wiedział ile to trwało. Chwila, zdawała się być wiecznością, a wieczność zdawała się uciekać w zatrważającym tempie. Musiał jednak odpocząć. To przez te jebane krzaczory, na pewno. W końcu Khan podniósł się. Rozejrzał się po tym co pozostawił po walce. Lekki bałagan, różne krzaki połamane, pełno gałązek i krwi... Coś w nim pękło. Sam nie wiedział co, sam nie był pewien czy cieszył się z tej walki czy nie. Sam zadawał sobie pytanie czemu to tak długo trwało. Znalazł odpowiedź. Walczył sam ze sobą. Z dawnym ja, który musiał umrzeć. Z tym, który miał umrzeć, bo zabrał mu wszystko. Przez ten cały czas, od jego wędrówki nie czuł gniewu do niego. To był błąd. Chce zmian. Nigdy się nie zmienię, nigdy nie dam rady odzyskać dawnej sprawności, jeśli odpuszczę mu. Khan uśmiechnął się. Wiedział co musi się stać. Jego cel. Zemsta, uczucie dawno oczekiwane. To ono pomoże mu. Doda upragnionej siły. Tak. Pierwszą walkę wygrał. Pierwszy przeciwnik umarł. Pokonał dawnego siebie. Kiedyś w końcu niszczyciel musi zamienić się w mściciela.
Rzucił cztery poharatane truchła przed nogi Garra.
Mam nadzieję, że się nada. Spojrzał się na myśliwego. Ten, był w lekkim szoku. W sumie, gdy spojrzeć na te cielska, a potem na jego topór nie powinno to dziwić. A jednak. Mogło to być spowodowane powagą orka. Teraz ten z wyczekiwaniem spojrzał się na łucznika.