A więc jak sobie życzysz, obywatelu generale!
Odpowiedziałem także półżartem, powoli wstałem od stołu. Grzecznie się ukłoniłem, po czym bez słowa wyszedłem z karczmy. Skierowałem się spokojnym wręcz wyrafinowanym truchtem, w kierunku niewielkiej stadniny, zaraz za murami miasta. Gdyż zostawiłem tam, mocnego ogiera, na którym przyjechałem do miasta z gildii. A był to naprawdę dobry, a zarazem szybki koń. Potrafił on bez wytchnienia biec cwałem, ogromne ilości kilometrów. Był on ciemnej maści, czarny niczym kruk.
Dotarłszy do stadniny, serdecznie podziękowałem gospodarzowi za opiekę nad Taktikuskiem. Bo tak zwał się ten ogier. No a co! Kto by mu żałował? Ale wracając do meritum, bardzo starannie go osiodłałem, po czym dosiadłem. Wyjechałem na nim na trakt prowadzący na południe. Ustawiwszy się w owym kierunku, zgiąłem się nad uchem konia, oraz wyszeptałem mu do niego:
-No przyjacielu, teraz czeka nas morderczy cwał.
Koń lekko zarżał w odpowiedzi, jakby wręcz rozumiał co się do niego mówi. Może nawet wiedział. A któż tam wie co zwierzęta myślą i rozumieją?
Szturchnąłem go mocno ostrogami, co spowodowało, że Taktikusek stanął dęba, po czym ruszył cwałem w kierunku K`efir. Miejscowości której dobrze znałem. Koń dawał z siebie wszystko, pod czas tego morderczego cwału. Był do tego przymuszony, w końcu takie informacje, jak ta którą mam zdobyć, trzeba szybko potwierdzać. Choć widać było definitywnie, że w rączość tego konia nie ma co wątpić. Czuł się on w trakcie tego cwału w swoim żywiole. Tak jakby był tylko do tego stworzony.
Droga mijała w bardzo szybkim tempie, nie licząc krótkich postojów, pod czas których trzeba było napoić konia, oraz nawodnić swój organizm. Pod wieczór byłem już w połowie drogi. Zatrzymałem się w niewielkiej gospodzie, spędziłem tam noc, po czym następnego dnia ruszyłem w dalszą drogę. Po koniu widać było że był wypoczęty, ba nawet mógł dać z siebie więcej. Pędził jak oszalały, w kierunku mojego byłego więzienia, w którym spędziłem upojne chwile, na rozbijaniu czerepów. Późnym wieczorem, dotarłem do K`efir. Było już dobrze po dziesiątej wieczór, a w miasteczku wciąż panował ożywiony ruch. Założywszy kaptur na głowę, zaprowadziłem konia do stadniny, po czym ruszyłem do karczmy znajdującej się na rozstaju dwóch uliczek, nieopodal od spalonej Areny. Kaptur był w celu zamaskowania trochę swojej gęby, nie chciałem aby ktoś mnie na wstępie rozpoznał.
Uchyliwszy drzwi budynku, wszedłem do środka. Jak zwykle panował tu zgiełk, gdzie nie gdzie widać było już śpiących najemników, którzy przedawkowali miejscowego bimbru, bądź bagiennego ziela. Podszedłem powolnym krokiem do lady, po czym spytałem suchym pełnym obojętności głosem:
-Byłby wolny pokój, oraz strawa dla podróżnika?