- Wybacz... - wysapał Sado, ściskając rękojeść. Bandyta najwyraźniej nie zrozumiał. - Wybacz, że będę musiał cię zabić - dokończył mężczyzna i rzucił się na wroga.
Zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij, zabij!
Bandyta był dobrze uzbrojony i wyposażony, więc stanowił większe wyzwanie od poprzedników. Sado powinien walczyć ostrożnie, wykorzystując małą przestrzeń w pomieszczeniu. Powinien. Tymczasem szarżował szaleńcze, gotując się do ciosu mieczem. Bandyta ułożył blok w miejscu, które wydawało się najlepszym do ataku. Sado jednak nie myślał teraz o logicznej walce. Uderzył tam, gdzie nikt się tego nie spodziewał. W skulonej pozycji wyprowadził bardzo niskie cięcie na poziomie kolan. Zbroja na nogach pękła w szwach, ale ostrze nie uszkodziła ciała.
Rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj!
Sado odskoczył od przeciwnika tak szybko, jak przy nim się znalazł. Bandyta był zdezorientowany. Wiedział, że jego przeciwnik nie jest silniejszy od niego, ale jego chaotyczne ruchy nie dawały mu czasu na przemyślenia i kontratak. Normalny wojownik cechował się pewną logiką i intuicją. Ten tutaj miał jedynie zwierzęcy instynkt. Bandyta wziął głęboki oddech i przygotował się do ataku. Wolał zachować zimną krew. Chciał wykorzystać szaleństwo wroga. Przeszedł parę kroków w bok, robiąc mieczem ósemki w powietrzu, aby sprowokować Sada. Nie trzeba było wiele czasu. Dowódca rzucił się na niego w obłąkanej szarży. Bandyta pozornie się odsłonił, ale tak naprawdę przygotował się do ataku od góry. Gdy Sado był już dostatecznie blisko, uderzył. I tu zdarzyło się coś, czego się w ogóle nie spodziewał. Dowódca nie nabrał się na tani chwyt. Mimo szaleństwa najwyraźniej potrafił przewidzieć takie zdarzenia. Klinga Sada walnęła od dołu w miecz bandyty, odbijając go w górę. Dowódca ponownie uderzył, znów w miecz, kolejny raz teraz, następny również. Bandyta ledwo trzymał blok, miał z tym cholerne trudności. Z każdym uderzeniem musiał się cofać, gdyż mógł zranić się własnym mieczem. Wreszcie dotarł pod sama ścianę. W ostatniej chwili czmychnął w bok, lecz atak Sada przeciął mu zbroję na ramieniu, jednak ledwo tykając skórę. Ta sytuacja była dość dobra na kontratak. Bandyta błyskawicznie wykonał półobrót, tnąc poziomo mieczem na pełnym zamachu. Ten atak spokojnie mógłby naderwać głowę Sadowi, jednak miecz wbił się jedynie w drewnianą ścianę. Dowódca szwadronu schylił się w momencie, gdy jego przeciwnik brał zamach. Teraz wyskoczył do przodu, próbując przebić klatkę piersiową. Bandyta instynktownie odsunął się bokiem, cudem unikając ciosu. Miecz nawet go nie drasnął. Przestępca nie mógł zaatakować mieczem, więc z impetem opuścił łokieć, godząc nim w kręgosłup pochylonego Sada. Ten cios jednak nie był wystarczający, by uszkodzić poważniej dowódcę. Białowłosy zgiął rękę i z całej siły uderzył przeciwnika końcem rękojeści w klatkę piersiowej. Od uderzenia pękły dwa żebra, a bandyta zatoczył się do tyłu. Wycofując się, kaszlnął krwią.
Zniszcz, spal, pozbaw nadziei, baw się, przynieś destrukcję, obróć w proch, zrównaj z ziemią, zmiażdż!
I choć bandyta nie tracił na sile i szybkości, to dalej nie mógł rozgryźć swojego przeciwnika. Chaos w jego ruchach mącił mu w głowie, zmuszał do bezsensownych bloków i wypatrywania odpowiedniej chwili, która może i sprawdziłaby się w walce z logicznie myślącym wojownikiem, ale teraz nie przynosiła skutków. Najgorsze było to, że Sado wcale nie był teraz ani szybszy, ani silniejszy. Za to o wiele, wiele straszniejszy.
Nim bandyta przyjął odpowiednią pozycję, miecz Sada już nadszedł. Ciął ukośnie, uderzając w zbroję na szyi i rozłupując ją. Bandyta jęknął w duchy, ale skontrował. Jego broń wreszcie dosięgła dowódcę, przecinając policzek. Po twarzy Sada popłynęła krew. To tylko wzburzyło jego emocje. Znów zaszarżował. Uderzał płynnie, choć nie do przewidzenia. Bandyta bronił się starannie, aż wreszcie udało mu się wykonać kontratak. Sado jednak zablokował cios i odbił go, pozbawiając wroga balansu i płynności walki. Teraz miał szansę! Znów ciął ukośnie w to samo miejsce. Tym razem zbroja już nie ochraniała szyi. Ostrze miecz wbiło się w skórę i przecięło tętnicę. Białowłosy wyszarpnął broń i odskoczył. Z szyi strumieniami trysnęła krew. Bandyta wypuścił miecz z ręki, wiedząc, że to już koniec. Złapał się kurczowo za ranę, by zatamować płynącą krew. Sado jednak nie miał dość. Opuścił potężnie miecz, chwytając go obiega rękami, odrąbując cztery palce lewej ręki. Bandyta wrzasnął przeraźliwie i upadł na podłogę. Prawą dłonią nadal zaciskał szyję.
Rozrywaj, rozrywaj, rozrywaj! Płoń, torturuj, zadawaj cierpienie, zsyłaj ból! Niszcz organy, siekaj kończyny, wyciągaj flaki, taplaj się w krwi! Przynoś to, co potrafisz przynieść. Jedyną rzecz czającą się w twoim sercu. Przenoś Zagładę. Zagładę. Tylko Zagładę.
Sado podniósł leżący na ziemi żelazny miecz. Wbił go w ranną rękę, by umierający nie mógł już nią ruszać. Wolał się upewnić. Wyszarpnął ostrze i zaczął nim roztrzaskiwać zbroję na klatce piersiowej. Jego przeciwnikowi zostały maksymalnie dwie minuty życia przy takim krwotoku. Zresztą, gdyby bandyta go nie tamował, zginąłby w przeciągu kilkudziesięciu sekund. Gdy Sado uporał się ze zbroją przeciwnika, odrzucił jego miecz i chwycił pewniej własny. Pierwszy cios wymierzony był w brzuch. Ostrze przecięło skórę. Bandyta wrzasnął przeraźliwie. Kończył mu się czas. Sado wbił swój miecz, omijając najważniejsze organy. Następnie złapał za rękojeść oburącz i zaczął kręcił bronią na boki. Bandyta wrzeszczał przeraźliwie. W powietrzu unosił się zapach uryny. Strach i ból sprawiły, że umierającemu puściły zwieracze. Białowłosy wreszcie przeciągnął z trudem miecz na bok, Wnętrzności stawiały opór, a jego broń nie była zbyt ostra. W tym momencie bandyta wrzasnął i zmarł. Po części z utraty krwi, która nie dopłynęła do mózgu, a po części z bólu. To jednak nie przeszkadzało Sadowi. Otworzył ranę, włożył do niej rękę i wyciągnął jelito. Zaczął je wyszarpywać, śmiejąc się przy tym szaleńczo. Wreszcie urwał je w połowie i rzucił zmarłemu pod nogi. Następnie wziął się za masakrowanie czaszki. Zrobił to żelaznym mieczem przeciwnika, gdyż był ostrzejszy, poza tym jego własny miał tego dnia ciężkie chwile i nie należało go zbytnio nadwyrężać. Sado zaczął kłuć i siekać twarz. Wypłynęły oczy, ze skóry zrobiła się ciapka, nos został zmiażdżony. Kolejnymi uderzeniami dowódca zmasakrować samą czaszkę. Po minucie zabawy udało mu się ją całkiem utworzyć, a kolejnymi ciosami sprawił, że mózg wypłynął na zewnątrz. Następnie przyszłą kolej na szyję, ręce i nogi. Sado dziurawił je pojedynczymi kłuciami, aż wreszcie ciało przestało przypominać w jakimkolwiek stopniu ludzkie zwłoki. Teraz byłą to tylko plątanina jakichś czerwonych i czarnych śmierci skąpanych w brunatnej cieczy. Sado potaplał się chwilę w krwi, rechocząc przeraźliwie. Wreszcie zmęczył się tą zabawą i wyraźnie uspokoił. Odrzucił miecz przeciwnika, a swój własny schował do pochwy. Od bandyty zabrał sporą paczkę z towarem, najwyraźniej prywatną, i przywiązał ją sobie do pasa. Następnie znalazł na górze starą płachtę, wytarł się w nią z krwi, przykrył zmasakrowane ciało i wyszedł na zewnątrz. Prawie skończył robotę. Po wyjściu z budynku znalazł włóczącego się chłopaka. Złapał go za ramię i powiedział:
- Słuchaj, chłopcze. Znajdziesz paru strażników pilnujących okolicy i wezwiesz ich tutaj. Powiedz, że to pilne i że wzywa ich dowódca Szwadronu Zagłady. Może odpalą ci jakiegoś miedziaka.
Gdy chłopak zniknął mu z oczu, Sado oparł się o drewniany budynek i ukrył twarz w rękach. Na jego ubraniu nadal widoczne był ślady krwi, w końcu niełatwo było się ich pozbyć. Nie ukrywał jednak twarzy z rozpaczy czy żalu. Nie chciał, żeby ktokolwiek widział jego obłąkańczy uśmiech, szczerzące się zęby i cieknącą ślinę. Ach, jaki był szczęśliwy. Znalazł się w raju.
Tak, właśnie tak. Przynoś Zagładę.
Walka sieczną 75%, akrobatyka, mój chory łeb.