- Mhm - skomentował po cichu. - Takie buty - dodał, powściągnąwszy wargi w wyrazie obrzydzenia. Jakoś nie był stworzony do zachwycania się nad pięknem męskiego ciała. Szczególnie wtedy, kiedy ciało to w dłoni trzymało miecz i obdarzało go groźnym spojrzeniem, nabierającym jeszcze większemu wyrazu dzięki pianie toczącej się z ust. Diomedes powoli sięgnął po swoją broń. Nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, zupełnie jakby miał do czynienia z dziką bestią, która w ten sposób wykrywa żywe istoty wokół siebie. ÂŚwist wysuwanego ostrza zdawał się całkowicie wypełniać przenikliwą ciszę. Po chwili młodzieniec trzymał oburącz swój oręż w postawie gotowej do walki. Jak na komendę ruszył z pełną szybkością na nagiego szaleńca i ciął od góry, zza pleców prosto na czaszkę przeciwnika. Ten, kierowany jakimś wewnętrznym zwierzęcym instynktem, odskoczył i odbił się od ściany. Ostrze Diomedesa przecięło powietrze. Młodzieniec jednak nie zraził się, powstrzymał miecz przed uderzeniem o posadzkę, przechylił ciężar ciała na drugą nogę i wykonał szybki obrót, od razu siekając ostrzem równolegle do podłogi, prosto na klatkę piersiową przeciwnika. Cios został zablokowany, choć dość nieprofesjonalnie, oponent był całkowicie obłąkany, Diomedes nie wiedział nawet czy ma jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Ostrze krasnoludzkiego miecza ześliznęło się z niezgrabnej parady i zadrapało żebra przeciwnika, tworząc na nich niewielką ranę, z której od razu wypłynęła szkarłatna posoka. Szaleniec zawył i jeszcze więcej piany potoczyło się z jego ust. Zaczął machać mieczem na oślep, całkiem nieprofesjonalnie choć dość skutecznie, jak to zwykle bywa przy tak chaotycznych ruchach. Diomedes miał przynajmniej mnóstwo miejsca na kontratak, choć z trudem unikał grad szybkich ciosów i kilkukrotnie ostrze drasnęło go w okolicach ramienia, uda i podbrzusza. Mimo tego, iż dogodnych momentów było mnóstwo, przeciwnik swą szybkością nie pozwalał na wyprowadzenie żadnego ataku, Diomedes zaś powoli zaczynał się męczyć. Nagle wpadł mu do głowy oczywisty pomysł. Cofał się, parując i unikając ciosów przeciwnika, aż dotarł w okolice ściany. Kiedy szaleniec zamachnął się na jego czaszkę, Diomedes uskoczył, ostrze przeciwnika utkwiło zaś w ścianie, co obłąkany człowiek zauważył z niezwykłym zdumieniem. Wyciągnięcie utkniętej klingi nie stanowiło dla niego problemu, jednak zajęło dokładnie tyle czasu, by Nivellen mógł wyprowadzić kontratak. Idealnie wymierzone pchnięcie powędrowało w stronę podbrzusza przeciwnika. Przebiło miękkie ciało na wylot, wyzwalając na zewnątrz litry świeżej, ciepłej krwi. Diomedes przeciągnął ostrze pionowo w górę, rozdzierając cały brzuch oponenta. Z krwawej szczeliny wypłynęły na zewnątrz pulsujące flaki, ciało szaleńca zawisło bezwładnie na zakrwawionej klindze. Diomedes kopniakiem pomógł mu opaść na posadzkę. Niedbale strzepnął krew z miecza i spojrzał na swoje ubranie. Kubrak był cały upaprany w krwi. Młodzieniec westchnął. Trochę głupio wyjść na miasto z taką plamą na ubraniu. Wydawało się, że jednak nie miał innego wyboru. Podszedł do prowizorycznej barykady z ustawionych na sobie szafek, stołów, krzeseł i innego tałatajstwa. Od niechcenia potraktował je kilkoma cięciami miecza. Potem wsunął go w pochwę i resztę barykady rozbroił ręcznie tudzież nożnie, traktując kawałki mebli celnymi i zawistnymi kopniakami. Z ulgą powitał drzwi, które pojawiły się za stosem drewnianych stołków. Ale i tak pociągnął je z kopniaka. Otworzyły się na oścież i wpuściły do środka promienie słoneczne, ujawniając przy tym raczej dość nieprzyjemny widok. Do stosu ciał dołączyło także to, należące do sprawcy. Bóg jeden mógł osądzać, które z nich było najgorzej urządzone. Strażnicy stojący przed domem z trudem tłumili odruchy wymiotne, jeden z nich prawie zemdlał.
- Moja robota odwalona - pokwitował, raz jeszcze obrzucając obraz za progiem obojętnym spojrzeniem. - Trzymajcie się chłopaki - powiedział i klepnął po plecach tego, który właśnie na klęczkach pozbywał się z żołądka dzisiejszego śniadania. Lekkim krokiem ruszył w stronę fortecy.