Diomedes z zaskoczeniem patrzył, jak nieporadnie radzą sobie w walce jego towarzysze. Część wyglądała, jakby nie do końca wiedziała, jak należy posługiwać się mieczem. Chętnie wpadłby między nich i to pokazał, ale cóż... Nie dałby rady tego zrobić. Nie w tym stanie. Równie chętnie uderzyłby szkielety piorunem kulistym, ale bał się, że trafi przy tym kogoś z kompanii. Z rozbawieniem jednak przyuważył, że chętnie podsmażyłby tyłek niejakiemu Konradowi. Nie dał tego po sobie jednak poznać; jego twarz wyrażała troskę i zmartwienie, a także jakieś zwątpienie i żal do siebie samego. Naprawdę chciał pomóc swoim towarzyszom. Nie chodziło tu tylko o możliwość radosnego rozłupania kilku czaszek, która niewątpliwie również była kusząca. Po prostu chciał udowodnić sobie, że nie jest w tym momencie bezużyteczny. Nie miał niestety takiej możliwości, nad czym wielce ubolewał. Podniósł dłoń, w której trzymał różdżkę i wycelował w jeden ze szkieletów. Wodził jej końcem za poruszającym się celem, ale nagle jego ręka zaczęła drżeć.
- Cholera - syknął i spuścił głowę. Zacisnął drżącą dłoń w pięść i pogrążył się w swym bolesnym żalu. Nie mógł nawet porządnie wycelować, a nawet jeśli by to zrobił, to po drodze mógłby trafić jednego ze sprzymierzeńców... W istocie nie nadawał się do niczego. Jego raniącą serce kontemplację przerwał jednak jeden z wojowników, który ranny powrócił z pola walki. Diomedes z zaskoczeniem przyjrzał się jego obliczu. Nie spodziewał się, by ten odezwał się do niego bez żadnego oszczerstwa w wypowiedzi.
- Tia... - mruknął. - Powiedz mi to jak stracisz zęba, zostaniesz posiekany jak pieczeń ze schabu i pogruchotają ci żebra. Wtedy będziemy mogli pogadać - dodał, opierając się o ścianę.
- Cholera... Będę musiał poprosić Deva, żeby mi przytwierdził tego zęba, bo wyglądam jak ostatni żul - skrzywił się, językiem badając wolne miejsce między dwoma zębami, którego tam być nie powinno.