Tymczasem w Bractwie ÂŚwitu...
Wychodząc z komnaty upewniłem się czy do podręcznej torby, która wisiała na mym ramieniu włożyłem wszystko to co potrzebne było do odebrania złota ze Skarbca. Wszak każdy z zakonników wiedział, że kto, jak kto, ale sam Skarbnik często miewa swoje humory, które zwykle lepiej przemilczeć. Rzut oka na zawartość sakwy i już pędziłem korytarzem ku dziedzińcowi, by stamtąd udać się na górną część twierdzy.
Minąwszy kilku współbraci pozdrowiłem ich przyjaznym podniesieniem ręki i nie zatrzymując się popędziłem dalej. Koń i woźnica już czekali, a więc czas naglił. Spoglądając ku górującym hen daleko skarbcu pogratulowałem pierwszym mistrzom tak intuicyjną lokację danych punktów strategicznych w obrębie zamku, ale z racji pośpiechu szybko tę myśl porzuciłem.
Dobiegając do drzwi Skarbca oparłem się o odrzwia i przymykając lekko oczy odsapnąłem przez moment by wyrównać oddech i pozwolić sercu na uspokojenie się. Trwało tą niezbyt długo więc już po chwili poprawiając szatę i kosmyk włosów niesfornie zsuwający się na oczy wszedłem do potężnego budynku, w którym to przechowywano cały majątek Zakonu Braci.
-Witaj Bracie. - rzekłem dojrzawszy w odblasku ognia, starszego zakonnika. -Przybywam po złoto na zakup pancerzy i wyposażenia dla naszych Braci. Tutaj jest zgoda Rady. - powiedziałem nim Skarbnik zdążył jeszcze odpowiedzieć na pozdrowienie.
- Ah tak. Wypłata na uzbrojenie? - odparł pytaniem, które w mniemaniu każdego elfa nie oznaczałoby niczego dobrego... - Oczywiście, już pakuję złoto. - dodał, a ja ponownie mogłem odetchnąć.
Skarbnik żywo zabrał się do pracy pakując sakwy z dwustoma sztukami złota do skrzyni. Tak przygotowany kufer zamknął na malutki srebrny kluczyk, który zawiesił na rzemieniu i podał mi ze słowami.
- Proszę bardzo, pilnuj tego bo ostatnimi czasy coraz mniej dobroczyńców składających dary dla Zartata.- lecz ja nie podjąłem rozmowy i tylko ze zrozumieniem kiwając głową chwyciłem przyciężki kufer i obciążony tym ładunkiem ruszyłem w dół. (...)
-Jestem. Możemy ruszać - powitałem słowami woźnicę, który wygodnie oparty drzemał na wozie pykając sobie długą wierzbową fajkę. Kmieć tylko kiwnął głową dając znak, że nie ma nic przeciwko i zeskakując z wozu odjął koniowi stojącemu przy wozie worek z obrokiem. Ja tymczasem dosiadłem swojego wierzchowca i lekko klepiąc go po szyi ruszyłem w kierunku bramy. Trzech zbrojnych pachołków ruszyło w kierunku wozu i usadawiając się na nim ubezpieczyli złoto od ewentualnej kradzieży. Oś wozu zatrzeszczała, gdy ruszali w kierunku targu, który zacząć się miał już jutro.