- Niech pan sobie wyobrazi, że cierpię na niekontrolowany brak czasu - powiedział kąśliwie. - I nie mam zamiaru go marnować na jakieś głupie utarczki z człowieczkiem, który najwyraźniej popadł w kompleks szefunia. Jak pan sądzi, czy przeszkadzanie Gildii w misji dobrze wpłynie na pańską karierę? Nie sądzę. To sprawa niecierpiąca zwłoki. Ludzie mogą zginąć. Z pańskiej winy - uśmiechnął się paskudnie.
- Poza tym - wtrącił. - Myśli pan, że każdy może dostać taką szatę? - zapytał retorycznie. Nadal wyraźnie i cierpliwie oczekiwał, aż komendant zmięknie i udostępni mu dokumenty. Z drugiej strony zaniepokoiło go to, że musiał jeszcze poczekać na Darlenita. Jak wcześniej powiedział, nie było czasu do stracenia. Obiecał coś karczmarzowi, a i nie widziało mu się tak dysputować z dupkiem, który najwyraźniej miał to wszystko gdzieś, kiedy cały czas istniała możliwość, że ktoś zginie.
- Kurwa mać. Przychodzę rozwiązać sprawę, która dręczy wasze miasteczko, a wy robicie problemy - westchnął z politowaniem.