Gunses przypuszczał co mogą napotkać na swej drodze. Podziemne korytarze, duże żuwaczki. Nie mylił się. Z piątej komnaty po prawej wyszedł pająkowaty kształt. Wyglądał jak wielki karaluch. Na sześciu kończynach z uniesioną głową zaopatrzoną w wielki szczypce. Segmentowany tułów podrygiwał w skurczach, czułki przeczesywały powietrze wychwytując zapachy, dźwięki, drgania. Gunses wiedział, że walka jest nieunikniona. Są zbyt blisko, a zwierzę przed nimi ma niebywale czuły zmysł orientacji, a i oczy przystosowane do zupełnych ciemności. Przerośnięty karaluch zapiszczał, a pisk ten był jak chichot, jak drwiące wyśmianie, niczym śmiech. Za zwierzęciem, które miało może z trzy metry, zamajaczyły się kolejne karaluchowate sylwetki. Czwórka patrzyła na nas. Całe szczęście dla Gunsesa i Ociana mieścili się oni ramię w ramię w tunelu. Bestie natomiast musiały ustawiać się gęsiego...
- Wiesz co to jest, Synu? - spytał Gunses unosząc ostrze w powietrze