Zeleris szedł w pochodzie Arcymagów. Jak każdy niósł w dłoni białą lilię. Sam by rzecz jasna tego badyla nie przynosił, ale służba wcisnęła mu niemalże to do rąk, podczas przygotowań pochodu. Ubrany był w elegancką czarną szatę, która niemal zlewała się z jego kolorem skóry. Wszyscy wokół szlochali, co Dracon uznał za oznakę słabości. W oddali, z miejsca gdzie szły osoby nienależące do Gildii, zdawało mu się ze słyszy szloch Savary, co wydało mu się dziwne. Nie spodziewał się, że tak silna kobieta jest zdolna do opłakiwania osoby, której prawie nie znała. Ale cóż... kobiety. Mag idąc rozglądał się dyskretnie po zebranych ludziach i nieludziach. Całkiem sporo ich się tutaj zebrało. Dracon czuł się dziwnie. Z jednej strony czuł stratę mentora, prawdziwego nauczyciela, ale z drugiej jego myśli pozostały chłodne. Ciekawiło go co będzie dalej. Kto zostanie kolejnym Wielkim Mistrzem i jak potoczą się losy Gildii. Oraz to, ile osób zjawiłoby się na jego pogrzeb. Ale jakoś nie zamierzał tego sprawdzać.