”Wywodzić okręty z Winlandii”
Posilono we sześć dni potem zarobole, chiżyny, kniażenie jarlów i duszę napojami, mięsami, oberemkami ziół i rybami, tak, że na thingu uradzono kolejną, potężniejszą już wyprawę przeciw Skraelingom, by nie mogli oni się śćwirdzić. ÂŚciśle nad tym pracowano – ostrzono i zbierano broń, a wszyscy gotowali się do wymarszu. Dargo uznał słusznie, i na co wszyscy przystali jedną myślą, iż chiżyny zostawią puste, a kilku ludzi płynąć będzie okrętem przy brzegu, by Skraelingowie nie zniszczyli ich okrętu. Rączo skryto wszystką żywność i bogactwa na okręt i zebrano załogę. A na landzie ostać miał Sivald, Dargo i pięćdziesięciu ludzi. Wybrano ich spośród najmężniejszych i najroślejszych wojów, którzy byli tu od dawna, jako-li Sivald. Wszyscy umalowali swe oczy, naostrzyli miecze, topory i włócznie już dwie noce przed wyprawą. A okres ten poświęcono na modlitwy i ogólne rospasty. Zerwano rózgi i palono je w ognisku, gdzie składano najprzedniejsze dania i zdobycze. Tak też radowali się, a bogom podobało się to oddanie, gdyż pogodzili się wojowie Sivalda z nadchodzącą walką i nawet brudnym ludziom dawali oni pole, honory i szanowali ich. Nie zapadł tam między ludźmi a bogami roztyrk. Uznano to za dobry znak, gdyż tak mówiła woda, ziemia, ogień i czucie na licach. Rzeczy tam były skaldowskie. Tak opowiadano sagi rodowe przez Dargo i ludzi Sivalda, zaś sam jarl posilał się i rozważał. I pito zdrowie Odyna, i Thora, i Jarla, i Sivalda, i Dargo, i wyprawy, i wielu innych. Posilono się tak słusznie, a wskazanego dnia, odnowiono swój ordynek. Ludzie udali się na okręt i wypłynęli, a Sivald, Dargo i ich drużyna wyruszyli w głąb lądu.
Nie zoczono po drodze brzydkich ludzi. A wędrowano ostrożnie i bez pośpiechu, w pełnym ordynku, ale bez pierścienia, rzekomo idąc do swego landu; aczkolwiek Dargo i kilku ludzi o zwinnych nogach baczyło na wszystko dokoła. I tak też wędrowano daleko, przez ponad pół dnia. Przywędrowali wreszcie i wyszli z padołu, a zoczyli wysoką ćwirdzę Skraelingów. Była największą, jaką widziały oczy jakichkolwiek przybyszy do Winlandii. A serca w nich podupadły, choć wnet wzleciały, gdyż niestrudzenie Sivald rozkazał iść rzędem. Takoż uczynili. Pewnie zwycięstwo przyszłoby łatwo, acz zoczyli na niebie, że Sol przykryta została przez chmury, a one dawać deszcz. I jęli wspinać się do ćwirdzy po niestromym wejściu wychodzącym z rosnącego padołu. Opanowano pirzchnliwość i wątpliwości. Pirwej brzydcy ludzie jeszcze ich nie widzieli, gdy w końcu ujrzano wchodzących w górę wojów. I krzyczano na nich jak zwierzęta, i zawodzono jak głodne wilki. A krzyków tych były dziesiątki dziesiątek, przeciw pięćdziesięciu dwóm. Z dala zrzucano na nich kamienie i insze pociski, które nie pozostawiały nawet wgłębień na tarczach i szyszakach. Płone były wysiłki ich, abociem nie zatrzymywano pochodu. I miano teraz spostrzec wielkie dziwy. Tak zaatakowały ich pierw dzieci całkiem nagie, brzydsze jeszcze i obrzydliwsze od starych Skraelingów. Pobocz, gwiżdżąc głośno i zawodząc biegły nagie kobiety o obmierzłych piersiach. Ich łona krwawiły i byłe one obrzydliwsze od dzieci. Pochybna była nieuwaga jarlów i ich drużyny! Była to bowiem podła i niehonorowa poczwa! Podpomogły Skraelingom siły nieczyste,
seidr – magia kobieca. Miała być taka pomsta i trudność. I brzydkie ich dzieci skoczyły na wojów tak wysoko, że przeskoczyły ich i wpadały weń, jako-li zwierzęta, gryząc i dłubiąc w oczach. I przerazili się wojowie krzycząc i bijąc kreatury. Odrąbywali kończyny i członki potworów i zrzucali je z siebie, depcząc po głowach i miażdżąc im czaszki, jak Thor miażdżył MjĂśllnirem łby olbrzymów. A kobiety Skraelingów rzuciły się na pierwsze szeregi z siłą niedźwiedzią. Obaliły kilku z nich, ale nie jarlów, gdyż Dargo wyminął je i rozciął toporem ich głowę, a potem unikał kolejnych szarżujących kreatur. A Sivald wbił między piersi jednej włócznię i uniósł ją nad siebie. I mało włócznia nie zarwała się, a on cisnął ją w przepaść wraz z wijącym się potworem. Potrzebizną był szyk, tak więc Sivald wbił się między walczących z dziećmi i krzyczał głośno, przebijając głosem wrzawę, aby utworzono pierścień. I tak się słusznie stało, bo za nimi zjawili się Skraelingowie, jakoby wyszli jak larwy z ziemi, i uderzyli. Ale nikt nie padł do tej pory, choć krwawiła drużyna Sivalda. A nawet i zło i niegodność nie przebiły się przez mur tarcz wikingów. I odparto Skraelingów. I odparto kreatury dzieci oraz kobiet. A przez walkę posunięto się zaledwie o półczwarta kroku. A ziemia ścieliła się trupami.
Tak odparto pierwszą falę. A przeciw wojom wyszedł niesiony przez innych cielisty wódz, którego spotkali jarlowie. I za niegodne traktowanie Sivald i Dargo wespół chwycili dwie włócznie i cisnęli nimi. A przebiły one zawaliste ciało ich wodza i zrzuciły go na swych ludzi. I podniosło się wzywanie imienia Odyna od strony wojów i rzucili się oni pędem, w szarży po grobli, na której się znaleźni. Próżno Skraelingowie stawiali opór, bo połamano im w biegu kości, a pocięto ich mieczami tak mnogo, że każdy potracił obiedwie ręce, nogi i głowę. A gdy wpadnięto śród ćwirdzę zoczyli ogromne ognisko, które na nich czekało i stare kobiety Skraelingów i starych mężczyzn. A dokoła stali ich wojownicy, nadzy, brzydcy, z kamieniami i kijami ostrymi. Rozerwał się pierścień, ale ustawiono mur tarcz naprzeciw ogniska, i z drugiej strony, byleby Skraelingowie nie uderzyli z pleców. A wnet z ogniska dmuchnęły w nich języki ognia! Wrzasnęli w przestrachu i cofnęli się, a Ci, którzy byli bliżej zasłonili trwożnie tarczami twarze. I popalono im szaty, nogi i szyszaki. Lament się podniósł, a ogień narastał. Dargo cofnął się w tylny szereg i powstrzymywał ucieczkę, bo z tyłu znowuż rozgorzała burda! Skraelingowie dalej atakowali i padali kłuci i cięci. A Dargo sprytnie nakreślił krwią ze szczęki, gdyż zagryzła go tam dziecięca kreatura, na swej tarczy runy ochronne i wcisnął się z nią przed szereg. A była to wtedy niezwykła odwaga i męstwo. A języki ognia cofnęły się i zwróciły przeciw nim, gdyż od strony wikingów natarł wiatr i przeciwważył siłę ognia. Tak chcieli bogowie. Skraelingowie nadzy płonęli przez swą magię. Przeciwiały się dwie siły, ale prawdziwy bogowie wygrali. I tak odwrót po raz drugi zmienił się w natarcie. I uderzono i wybito staruchów i staruchy paskudne, wojowników zaś przegnano oszczepami, włóczniami, toporami, nożami i tarczami. A ludzie Sivalda byli już krwawiący, oblani krwią wrogów i brani, odznaczeni ogniem i zmęczeniem, przerażeniem, ale i uparciem, gdyż nie wolno było im się cofnąć, przed Walhallą. Stanęli tak w samym środku ćwirdzy Skraelingów i odezwał się róg zwycięstwa Sivalda.
Ale teraz przeciw najgorszemu mieli wystąpić. Wybiegł przeciw nim mężczyzna nagi, odziany w skórę człowieczą i sypnął przed się czarnym pierzem. Sivald cisnął swym toporem i ubił dziwnego kapłana, nim przywołał więcej zła. A przez to, z pierze wstała mara. Jęknęli wszyscy, gdyż nie mógł zabić tego miecz, topór, nóż, czy włócznia. A wleciała ona w Føhlrna Duninia, zwany Dunderem, który był z nim, i walczył jak jarl. A wtedy oczy jego stały się czarne i rzucił się na nich. A Skraelingowie wyskoczyli zza swych chiżyn i rzucli Siudo walki. I cały środek ćwirdzy zmienił się w pobojowisko. Rozwarstwili się walczący, a jarlom pozostało walczyć z przejętym przez marę. I nie atakowali, a broni się z siłą nadludzką. Sivald bronił się mieczem, gdyż tarczę już mu skruszył oburęczny topór dawnego kompana. Dargo zaś mijał ciosy zwinnie i nawet jego runy nie pomogły, które nakreślił dokoła mary. A zjawa biła ich ciałem, jakie przejęła tak silnie, że Sivald stracił szyszak i stracił prawie ucho, a Dargo krwawił z ramienia i przecięta była jego kolczuga. A jarl postanowił, że weźmie na siebie powagę i przebił szyję Føhlrna Duninia, zwany Dunderem. Tak też mara opuściła to ciało, a Dargo nie pozwolił, by umierającemu wypadł oręż z dłoni. I tak walkiria odprowadziła go do Walhalli. I bogowie zdumieli się i wszyscy inni, że Sivald przelał krew swego człowieka. Ale ten rozmawiał już z Odynem w świętym szale, zerwał z szyi runę, a rzemykiem obwiązał nadgarstek mary. I był to pierwszy raz, kiedy widział ktoś marę. A Sivald wtedy zabił marę, po raz kolejny i pewnie. Przykre było to poświęcenie, bo Sivald przyrzekł Odynowi, że nie wróci z Winladii, gdyż honor jego zabraniał mu. I nikt o tym, poza nim nie wiedział. Ale zwyciężyli ze Skraelingami, bo żadne już złośliwości i przykrości losu, przypadki i strategie nie pokonały ludzi Sivalda. A wróciło ich trzydzieścioro. Spalono ciała zarazem swoich wojów z wszytkim ordynkiem i bronią w ręku. A wszyscy oni udali się do Walhalli. Walkirie zanosiły ich dusze do Komnaty Uczt, do Odyna. A Skraelingów ograbiono i spalono w jednym żarze. A zdobycze były przepiękne, choć nie zdobyto żadnego brańca, gdyż i kobiety, i dzieci, i starcy walczyli przeciw wojom Sivalda. Ale znaleziono wielkie ilości złota i ozdób z kamieni kolorowych. I wrócono śpiewając kantyki, wypełniwszy kieszenie i pytele. Tak też zwojowali prawdziwe skarby, choć wiedzieli, że nigdy już Winlandia nie pozostanie tak samo im miła, jak z początku wyprawy i krew lać się tu będzie wiekami z ich powodu.
A kilku zmarło jeszcze z wyczerpania w chiżynach, choć opatrywał ich Dargo ze swą wiedzą leczniczą. Ale trzymali oni oręż i nie zdjęli zbroi. Tak też zostało ich wszystkich łącznie w Winlandii pięćdziesięciu czterech. I wypełnili okręt i jęli zbierać się do powrotu powoli, gdyż z wiedzy o gwiazdach uznali, że nastąpią niedługo pomyślne wiatry. Rady, wiece i thingi zgadzały się w tej sprawie. Przez ten czas radowano się, jedzono i leczono rany.
A naszła ich jeszcze jedna termina. Abociem do brzegu, z dala już ujrzeli snekkar, który płynął do nich. Zdziwili się, ale ugościli prawem gościnności. Nikt nie spodziewał się tego i nawet jarlowie nie wiedzieli, co czynić, snadź nie spodziewali się przybycia tutaj o tej porze swych braci. Powitano ich hucznie, choć sprawa była napięta, gdyż widząc ozdoby i złoto, jakie wywalczyli krwią i trudem liczniejsza załoga przybysza, jakim okazał się jarl BiĂ´rnólfr. Był to człowiek chciwy, zachłanny, ale wyższy i silniejszy od Sivalda. Hańbiąc siebie i gospodarza zażądał bogactw tej ziemi wyłącznie dla siebie i swych potomków. A Sivald i jego ludzie nie zgodzili się. I dobyto miecze, topory, noże i włócznie. Jednakże tak odezwał się Sivald.
Niech bogi orzekną. Niech najsilniejszy z was wystąpi przeciw mnie! Jeśli wygram, klnijcie się, na Odyna, że stąd odejdziecie i nie wrócicie. Jeśli przegram, weźmiecie nasze miecze i bogactwa. A ludzie opieszałego jarla zamilkli zdziwieni i nie poczęli kląć się na Odyna, gdyż kiedy płynęli znaki na niebie i w wodzie nie były im przychylne.
Serce w was zajęcze! Orzekł Sivald, a kiedy to usłyszał BiĂ´rnólfr wybuchł gniewem i zagroził, że zmiażdży głowę każdego, który się przeciwi temu. I wszyscy przyrzekli na Odyna potrząsając mieczami i tarczami. A walczyć miano na śmierć i życie, przy jednej tarczy, włócznie, toporze i mieczu. I podeszli wszyscy pod drzewo, które miało być jak Yggdrasill. Tam stanęli wokoło nich. A Sivald wbił przy sobie włócznię i miecz. Sam poprawił sobie tarczę i topór. Walczył bez szyszaka, ale z podkreślonymi oczyma. Jarl BiĂ´rnólfr był o głowę większy i silniejszy od Sivalda i także, jako pierwszą broń wybrał topór. Walczył w pełnym ordynku i wydawał się równy sile Thora. Rozpoczęła się burda, mająca rozwiązać waśń wolą bogów. Tak też uderzył pierwszy Sivald, ale nie poruszył tarczą obra. Ten zaś jednym ciosem przepołowił tarczę Sivalda. Jarl rzucił jej szczątkami w swego przeciwnika i cofnął się. Nastąpił drugi cios z hukiem, lecz Sivald wyłuskał mu broń i wyrzucił w dal. Pochwycił tarczę tamtego i jęli się siłować. Ale Sivald nie zdzierżył i popchnięty został na ziemię. Upadł płocho. Stus nastąpił tarczą i jęknął tylko obity nią w pierś. BiĂ´rnólfr cofnął się po miecz, a Sivald chwycił włócznię, gdyż wstał szybko. Cisnął nią, gdy BiĂ´rnólfr odwrócił się, a włócznia wbiła się i przebiła tarczę. Chciwy jarl ostawił ją i tak zostali z mieczami. Ale BiĂ´rnólfr uniósł jeszcze swą włócznię i tak szedł z dwoma orężami. Szwa ucichła. I jęli walczyć. Wymieniali się ciosami, lecz żaden nie sięgnął celu. Uderzenia padały prędko i potężnie, a oboj chwali się od siły, jakie przewodziły ich miecze. Aż BiĂ´rnólfr uderzył włócznią w bok Sivalda. Ten zacisnął zęby i pchnął tamtego swą masą. Równie jednak mógłby próbować samotrzeć przeciągnąć drakkara. BiĂ´rnólfr odepchnął go ze sporą raną w boku, acz włócznia pękła od nacisku. Sivald krwawił obficie, ale nie mógł dać pola. Wstał i walczyli znowu. Dłużej. Zacieklej. Ogniki odchodziły, gdy ich miecze się stykały. A BiĂ´rnólfr nie okazywał zmęczenia. Sivald polecił się Odynowi i uderzył w ÂŚwiętym Szale. Ale obr dalej walczył, odkrywając przez innymi opieszale swą siłę. Wszyscy milczeli, gdyż Sivald wyraźnie opadał z sił. Ale BiĂ´rnólfr nie dał się nabrać na strategię jarla i kopnął go, posyłając na land. I zakrzyknął dumny ze zwycięstwa, choć Sivald podniósł się znowu. Gdyż zrozumiał, że nie walczy dla siebie, a dla innych. Spojrzał po swych ludziach, pomniał swą rodzinę, swą zmarłą żonę… I uderzył tak silnie, że przełamał miecz BiĂ´rnólfr i zagłębił się weń po pachę. Tak też upadł chciwy jarl.
A jego ludzie wycofali się i uszykowali w pierścieniu. Ludzie Sivalda gotowali się do burdy, gdyż złamana widocznie miała być przysięga! Lecz ludzie BiĂ´rnólfr, przybywszy jako wilcy odeszli jak wojownicy. I jeden przebił drugiego mieczem, a drugi pierwszego. I tak upadli na siebie wszyscy dzierżąc w dłoniach miecze. Uratowano honor wyprawy. Pozwolono udać się im do Walhalli. Tak też zdobyli drugi okręt. I siedem nocy i dni później wszystko było ułożone do wywodzenia okrętów. A postanowiono nie wracać tu nigdy i nie rozpowiadać o bogactwach, a śmierci, jaka tu panuje. Gdyż złoto zdobyli krwią. A kiedy wszystkie bogactwa: krzna, jadło, broń, ozdoby, kamienie kolorowe, złoto, wiązki ziół, kora drzew, włosy Skraelingów zostały załadowane Sivald nie wszedł na okręt, a pocałowaniem Dargo, gdyż nie wolno było mu odejść. I tak wszyscy jęli złorzeczyć przeciwko Sivaldowi, gdyż nie rozumieli, że taka była wola bogów. Nawet Dargo, słynący z mądrości nie pojął tego, że Sivald tak ratował honor swego rodu, zarazem całkiem go zamykając. Wszak nie pochował swego ojca i żony. Zabił swego człowieka, przelawszy krew swej drużyny. I miał dług wobec Odyna, który pozwolił mu widzieć i pokonać marę.
Tak też został sam jarl, spalił chiżyny, zburzył zarobole, w pełnym ordynku, całkiem sam, niezrozumiały i porzucony usiadł na ostałym kamieniu i wpatrzony w odpływające okręty, które wiozły ludzi już mu nieprzychylnych uśmiechnął się.
I zmarł tak w zapomnieniu, a jego czyny, i czyny wyprawy zostały zapomniane.
Lecz ja tam byłem,
Miód i poty piłem;
A com widział,
I com zaznał,
Runami wyryłem.
To, co napisałem dedykuję przede wszystkim mym Przyjaciołom wspaniałym, albowiem bez Ich pomocy oraz wsparcia nie powstałby ten utwór. Dziękuję Im z całego serca, gdyż są to osoby, w których wciąż żyją szlachetne ideały – przyjaźni, braterstwa, męstwa i wytrwałości na trudy codzienności.