Kenneth z przyjemnością opuścił Efehidon. Miasto o charakterze wojennym pełne ludzi nie jest przyjazne dla orków. Nawet tych nieagresywnych. Drogę przebył oczywiście nocą. Co prawda oczy orków nie są dużo lepsze od ludzkich w ciemności, to jednak nie mają wrodzonego, typowego dla ludzi strachu przed ciemnością. Jest dla nich tak samo komfortowa jak dzień. Wojnę prowadzi się w każdych warunkach. Plotki głoszą że w Atusel jest więcej pracy dla... osób, których przeszłość ani wygląd nie ma znaczenia dla pracodawcy.
Atusel zrobiło na Kennecie wielkie wrażenie. Nawet największe miasta najznamienitrzych klanów nie są w połowie, ba, jednej dziesiątej tej wielkości. Orkowie cenią sobie możliwość szybkiego przemieszczania się wraz z całym majątkiem. Solidne, liczne miasta tego typu nie mogłyby w całości ruszyć na wojnę.
Po przejściu przez bramę łatwo było kierować się za ludźmi o podejrzanych facjatach, a po kilku minutach z oddali słychać było wojskowe darcie mordy. Kenneth uśmiechnął się do siebie, czym na pewno wystraszył kilku przechodniów i przyspieszył kroku. Kiedy dotarł na plac zobaczył słabe morry popędzane przez trochę silniejszą. Usiadł więc na ziemi i obserwując czekał na rozwój wypadków. Po ponad godzinie sierżant oderwał się od szkolenia rekrutów i podszedł do Kennetha. Młodziak!? roześmiał się złapany całkowicie z zaskoczenia ork nie powiedział na głos, że na pierwszej wyprawie wojennej był pewnie przed urodzeniem rycerzyka. Mimo oczywistego poczucia wyższości Kenneth polubił go. Lubił pewnych siebie. Na chwilę spoważniał Taaa, w poprzednim świecie wojowałem nie raz i z nie jednym. Przejście przez portal niestety nie posłużyło mi najlepiej. Przypomniałem sobie już jak strzelać z długiego łuku, ale dalej nie mógłbym się równać nawet z 6 letnim sobą. Potrzebuję praktyki.