Pustynne słońce dziś wyjątkowo mocno doskwierało, Sajid jak co tydzień szedł do oazy, aby zakupić wody dla miasteczka. Owinięty chustą z kijem w dłoni, uderzał regularnie o palące piaski, a dźwięk jego sandałów przypominał regularne uderzenia serca. Pustynia - miejsce zapomniane przez bogów, gdzie każdy musiał się zmagać nie tylko ze spiekotą dnia i chłodem nocy, ale przede wszystkim groźnymi bestiami czającymi się na każdym kroku: skorpionami, skarabeuszami, małymi, acz niebepiecznymi. Maureni opanowali tę sztukę do perfekcji. Dzień jak co dzień, więc dla Sajida. W oddali już widniały palmy oazy i jezioro Murata, jego dobrego znajomego. Niewolnice tańczyły przy wodzie, z rozstawionych dookoła namiotów wybrzmiewała radosna muzyka, a Murat i jego ludzie leżeli na pryczach wachlowani przez niewolników. ÂŻyć nie umierać, myślał Sajid, tak życie w oazach, to było życie. Na wszelki wypadek przeliczył jeszcze raz monety, które miał przekazać Muratowi w zamian za kolejną dostawę. Wszystko zgadzało się do jednej. Przyjaciel dostrzegł nadchodzącego Sajida i pomachał mu na przywitanie, ten odpowiedział tym samym. Kiedy wreszcie się spotkali, radośnie padli sobie w objęcia:
- Sajid, staruszku! Spóźniłeś się, już myślałem, że dzisiaj nie przyjdziesz! - Murat zaśmiał się serdecznie.
- Tak, o mało brakowało! Aila znów pojawiła się u nas. Jestem już blisko jej serca.
- Ha! Chyba majtek! - Murata wyraźnie cieszyło spotkanie, podobnie zresztą jak Sajida.
- Na to też przyjdzie czas. Przybyłem po dostawę, oto całość, przelicz. - Maurenowi zdawało się spieszyć.
- Ufam Ci, przyjacielu. Wielbłądy wyruszą dziś o zmierzchu, czekam aż Assan powróci z nowymi, tamte nie nadawały się już do zaprzęgu.
Kiedy tak rozmawiali zdawało się słyszeć z oddali jakieś okrzyki, to Assan wracał z wyprawy, jednak on i jego ludzie nie wyglądali jakby mieli pokojowe zamiary. Szybko przypuszczony atak z zaskoczenia, Sajida ogłuszono ciosem w głowę, a resztę oazy wyrżnięto w pień, niewolnice oczywiście zabrano.
Sajid ocknął się, leżąc na zielonej trawie, a przed jego oczyma stał ogromny magiczny portal. Zdezorientowany zauważył, iż nie ma za bardzo innej drogi, a sam dobrze nie wiedział gdzie się znajduje. Pomacał się po spodniach, broń również mu zabrano. Nie miał za bardzo wyjścia, ostatni raz obejrzał się za siebie i przysiągł sobie, że odnajdzie morderców Murata, gdziekolwiek by oni nie byli i pewnym krokiem przeszedł przez portal.