Telyrion
Prolog
Noc… Wielka, niekończąca się przestrzeń, była widoczna w świetle gwiazd nad głowami towarzyszy. Rozpościerał się przed nimi przepiękny krajobraz: drzewa, łąki, lasy, góry. To wszystko jest ich. Powrócili do domu, z długiej wędrówki. Wojna się skończyła. Można spocząć w spokoju, w swych domach… Nie ma już przeróżnych, krwiożerczych bestii, które istnieją i chodzą po tymże świecie, tylko po to, aby zabić, zgładzić wszystko, co tylko stanie im na drodze. Stało się, zwycięstwo i koniec wojny nastąpił dużo szybciej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Grupa wojowników, idąca ścieżką, radując się wyglądała jak jedna rodzina. Jeden z nich jednak nie był szczęśliwy. Szedł sam. Jego srebrna zbroja, hełm błyszczały w świetle księżyca, sprawiając wrażenie jeszcze jednej gwiazdy. Jeszcze jednej, malutkiej świecącej gwiazdeczki, która spadła na ziemię, odrywając, się od kilku milionów, miliardów, a może jeszcze więcej takich samych jak ona. Sprawiała wrażenie jak gdyby wcale nie chciała dołączyć do reszty, do swego stada, które na nią czeka. Nagle mężczyzna stanął.
- Nie pójdę dalej. Moja droga jest tam – wskazał palcem wielką i pełną niebezpieczeństw przełęcz.
- Szkoda. Jeżeli jednak musisz… idź. – Odpowiedziała zakapturzona postać, której twarzy nie można było zobaczyć pod osłoną nocy. W jej głosie zabrzmiała nutka obojętności. Mężczyzna miał głos bardzo dźwięczny i donośny, zdecydowany, ale był on spokojny. Przenikał najmniejszą, najbardziej skrytą część ciała i duszy, co powodowało poczucie bezpieczeństwa.
Mężczyzna w ciężkiej, stalowej zbroi odłączając się od grupy ruszył sam. Miecz, przypięty do pasa trochę podzwaniał o nagolenniki, co powodowało, że przerywał dosyć gwałtownie i bezlitośnie ciszę nocną. Miał do przebycia długą drogę. Wiedział, iż wędrówka może być bardzo męcząca, a on nie miał wystarczającej ilości prowiantu. Spotkała go najgorsza rzecz, jaka może spotkać wojownika – ogarnął go strach. Bał się tego, co ma nastąpić w najbliższym czasie. Jego sny powiedziały mu to. Jednak nie zważając na wszystkie wylane łzy, na strach i na wszystkie niebezpieczeństwa czyhające na niego w podróży, ruszył. Robił duże i pewne kroki. Przy swoim pośpiechu, nie dostrzegł jednak jednego… ktoś go śledził od dłuższego czasu.
Strzała świsnęła mu przed twarzą. Druga trafiła w nogę, po czym nastąpił trzeci strzał. Trzecia strzała utkwiła w biodrze. Upadając na ziemię, zobaczył jakąś postać. Był to mężczyzna, wyglądał na najemnika.
- Haha! O wojaku, znam cię. Jak ty miałeś na imię? Hmm, niech no pomyślę… Ale po co? Nie ważne, będę na ciebie mówił Telyr.
- Jaki Tel…Telyr? Kim jesteś?
- Ja jestem twoją przyszłością. Czy nie słyszałeś o Vortinie, najsłynniejszym złodzieju z tych stron?
- Wiesz, jakoś ostatnio wiele rzeczy umknęło mej uwadze. Byłem na wojnie.
- Oh… Tak, trzeba się liczyć z tym, że wielu ludzi wraca teraz z wojny. Mój dziadunio tak mówi.
- Dobrze więc, Vortinie. Czy byłbyś łaskaw zdjąć nogę z mojego, czyszczonego zresztą ostatnio, napierśnika?
- Ah… nie mogę się odzwyczaić. Ostatnio tak zacząłem poznawać ludzi. Ciekawe czemu nikt nie chciał się ze mną przyjaźnić. Czy naprawdę jestem taki zły? Muszę się zmienić?
- W każdym razie zdejmij buta z mojej zbroi.
Vortin położył nogę na ziemi i przestał się opierać o kolano. Telyr, jak to go nazywał łotrzyk, Nie miał poważniejszych urazów dzięki swej zbroi. Oparł się o najbliższy kamień i siedząc powiedział.
- A właściwie to kim ty jesteś, że ośmielasz się strzelać do mnie, wymyślać mi imię i co najgorsze brudzić moją zbroję brudnymi buciorami?!
- Przecież już mówiłem. Jestem Vortin.
- No dobrze A więc drogi Vortinie. Czy mógłbyś mi może pozwolić, abym ruszył w dalszą drogę?
- Beze mnie? Ani mi się śni! Od dawna nie miałem żadnych przygód i mam zamiar to teraz zmienić. Pójdziemy razem.
- Ale dlaczego ze mną?
- Bo jesteś człowiekiem, któremu mogę zaufać i w dodatku umiesz bardzo dobrze walczyć. Znam cię Telyrze. Jesteś człowiekiem honoru, który nie boi się nawet własnego strachu. Wiem, że nie pozostawisz człowieka w potrzebie.
Na twarzy Vortin pojawił się wyraz szczęścia oraz zainteresowania Telyrem. Twarz miał bardzo dziecinną. Wcale nie wyglądał na złodzieja, może tylko przez to ubranie. Było ono czarne i szerokie, przez co dosyć śmiesznie zwisało z jego ciała. Miał bardzo smukłą sylwetkę. Zaczęło świtać. Jednak nie było to zbyt wyraźne, ponieważ pogoda wcale im nie sprzyjała. Pierwsze krople deszczu zaczęły spadać na ziemię, przez co Vortin miał już nieźle przemoczone włosy i ubranie.
- To jak? Idziemy czy nie? – Zapytał
- Niech będzie. Ale ostrzegam, że jeśli zawiedziesz nie będę dal ciebie zbyt łaskawy.
- Tak jest, kapitanie – Odpowiedział złodziejaszek, stanął na baczność i zasalutował.
- Nie wydurniaj się. Idziemy.
I ruszyli. Gdy Telyr gramolił się z ziemi i wyjmował strzały ze zbroi jego nowy towarzysz poszedł po prowiant. Obiecywał, że przyniesie chleb, mięsa, wody a nawet trochę napojów wyskokowych, których miał aż nadmiar. I jak obiecywał tak zrobił. Przyniósł wszystko, co było im potrzebne. Wziął zapas strzał dla siebie jak i nie poskąpił też kilku zapasowych noży Telyrowi. Wyruszyli. Wiedzieli, że jeżeli zrobią jeszcze te kilka kroków w tamtą stronę, nie będzie już odwrotu. Zrobili je…
Prosiłbym o szczere odpowiedzi (z nutką fantazji ^^).
Cya
.