No więc witam wszystkich ponownie <_<
Chciałbym wam przedstawić nowe opowiadanie, którego tematyką są dalsze losy Bezimiennego oraz wyspy Khorinis. Opowiadanie już kiedyś napisałem, ale było tak denne, że lepiej nie wspominać ( moje pierwsze opowiadanie xD ), no i postanowiłem napisać druga wersję, stąd v.2 w nazwie <_<. UWAGA: opowiadanie umiesciłem wcześniej na innym forum poświęconym gothicowi, ale nie było zainteresowania więc umieściłem tu - żeby nie było osądów plagiatu. No i to by było na tyle.
Zapraszam wszystkich do czytania. Aha, mam wszytko obmyślane, wydarzenia, etc. Dlatego nie będzie żadnego doklejania wątków na siłę, itp.
Wszystkie zawarte poniżej wydarzenia mają miejsce ok. 5 lat po pokonaniu Smoka Ożywieńca.
Wydarzenia z Gothic 3 nie są brane pod uwagę ! Czyli akcja skończyła się po pokonaniu wyżej przedstawionego smoka, i to co piszę, jest kontynuacją, czyli coś zamiast Gothic'a 3 . Oczywiście wydarzenia z Nocy Kruka jak najbardziej miały miejsce.
Nastał poranek. Słońce rzuca swymi świetlistymi promieniami na budynki miasta Khorinis. Ludzie powoli budzą się do życia. Jedni dopiero co wstali, drudzy są już w pracy. Już przy otwartym oknie jakiegoś domku w Dolnym Mieście, który jest jedną z dzielnic miasta Khorinis, słychać odgłosy kowali, dzwięki jakby ktoś piłował drewno, rozmowy i plotki mieszkańców. Kobiety wybiegły na targowisko, a strażnicy miejscy wędrują sobie po mieście z jednego kąta w drugi. Pijani ludzie wyszli po nocy spędzonej w tawernach na jasne ulicie miasta i obijają się o ściany domów. W Khorinis od wieków jest taki dziwny zwyczaj, że na noc połowa chłopów i czeladników przychodzi do karczm i całą noc zabawiają się przy alkoholu, po czym w dzień pijani wracają do pracy, a skutki tego bywają niezamierzone, czasem wręcz tragiczne. Khorinis tętni życiem. Od momentu wygnania Smoka Ożywieńca wiele się tu zmieniło. W mieście powstało wiele nowych budynków, wyremontowano koszary, w mieście nie ma już paladynów - teraz gubernatorem nie jest już Lord Hagen tylko stary i poczciwy Larius, który niegdyś przed przybyciem paladynów także zajmował to stanowisko. W szeregach straży niewiele się zmieniło. Władzę nadal sprawuje Lord Andre, który postanowił zostać na wyspie niż wracać z Hagenem i resztą paladynów na kontynent.
Najważniejsze dla wyspy Khorinis jest to, że od tych prawie pięciu lat, kiedy pewien bezimienny bohater pokonał smoka ożywieńca, na wyspie tak jakby przestało istnieć zło. Plotki nie kłamały - wraz z wypędzeniem wysłannika samego Beliara zło z królestwa Myrthany zniknęło, prysło jak swego czasu magiczna bariera nad Górniczą Doliną, kiedy bezimienny pokonał ÂŚniącego. Orkowie także po klęsce wycofali się tam, skąd przybyli - czyli gdzieś w mroczne odhłanie skutych lodem krain północnych. W królestwie znów zapanował pokój. Co więcej, około dwa lata pózniej nowym królem Myrthany został Rhobar III - syn poprzedniego króla Rhobara II. Nad Górniczą Doliną ponownie zaświeciło słońce, grube warstwy chmur zniknęły a zamiast nich można ujrzeć piękne, błękitne niebo. Zamek kompletnie odrestaurowano. Teraz mieszka tam część paladynów, trochę straży królewskiej oraz kilka oddziałów straży Khorinis. Dziesiątki namiotów, wielka drewniana palisada oraz inne pozostałości po orkach zostały spalone i zniszczone. Teraz tamte tereny porasta zielona trawa. W Zamku odbudowano nawet starą, zawaloną wieżę, która swego czasu była jednym z dwóch wyjść ze Starego Obozu. Po starym obozie bractwa nie ma śladu, nawet tamtejsze ogromne drzewa, do których były przymocowane domostwa zostały prawdopodobnie wykarczowane przez orków, albo spalone przez smoki. Teraz jest to zwykłe, niczym nierózniące się od innych pustkowie. Nie ma już żadnej trawy, a ziemia kompletnie straciła swoją wartość, jeżeli chodzi o uprawę bagiennego ziela. Teraz już nic tam nie wyrośnie. Została jedynie świątynia, w której kiedyś przesiadywał wielmożny Y'Berion - duchowy przywódca byłego obozu bractwa śniącego. W miejscu Nowego Obozu niewiele się zmieniło. ÂŚnieg po odejściu lodowego smoka roztopił się i została szara, kamienna jaskinia, w której zachowało się ponad 80 % domków z Nowego Obozu - Byc może dlatego, że są kamienne, więc spalić ich jak drewnianych się nie da. Do dzisiaj zachowała się także stara wieża Xardasa - potężnego maga, który swego czasu wiele pomógł bezimiennemu. Być może gdyby nie on, bezi nadal tkwił by w tej " zakichanej " koloni. Jednak to nie zmienia faktu, że stara Kolonia Karna - jedna z funkcjonujących do dzisiaj nazw Górniczej Doliny jest nadal w porównaniu do reszty wyspy mroczniejszym i bardziej odludnym miejscem. Ludzie nie pławią się wcale, by tam schodzić. Jest to spowodowane wieloma czynnikami. Górnicza Dolina zawsze była w oczach ludu złem - najpierw miejscem, gdzie rozgrywała się I wojna z orkami, czego pozostałością jest właśnie tamtejszy zamek oraz liczne ruiny takie jak szczątki licznych wież strażniczych rozsianych po całej dolinie, później orgodzoną magiczną barierą kolonią karną, a jeszcze pózniej na domiar tego osiedliło się tam całe zło, które miało na celu zniszczyć królestwo Myrthany. Gdyby nie bezimienny - pewnie tak by się stało. Ale mało kto to dostrzega. Ludzie nadal traktują go chłodno, jakby żadnej z tych rzeczy nie dokonał. Pamiętać to niemal wszyscy pamiętają, jak wygnał smoki, przepędził zło z wyspy i całego królestwa. Ale teraz po tylu latach wszystko się powoli rozeszło i popadło niemal w zapomnienie. Teraz ludzie mówią: "a co tam.. były kiedyś smoki i niby jeden człowiek je pokonał... a ile w tym prawdy to jeden Innos wie...".
W mieście zapada zmrok. Trzech Karczmarzy siedzi w gospodzie " Pod Kuternogą " i rozmawiają o dziwnych rzeczach. Nagle do gospody wchodzi Bezi. Jest on ubrany w schludne ubranie, oraz ma jak dawniej swoją sławną kitkę. W karczmie o dziwo nikogo nie było prócz trzech karczmarzy. Bezi ostrożnie podszedł do stołu, przysiadł się, po czym przywitał się z karczmarzami.
- Cześć chłopcy, jak leci ?
Do godpody wszedł z hukiem niejaki Moe, znienawidzony przez beziego już od pierwszego wejrzenia. Moe szybko przemaszerował wzdłuż karczemnych stolików, złapał beziego za kołnież i wypchnął z krzesła. Bezi wyszarpał mu się, przewalając plecami cały stolik wraz z krzesłem.
- Czego chcesz !? - krzyknął na całą karczmę bezi
- Wynocha gnojku ! - wrzasnął Moe
- Słucham ?? Czy ja się przypadkiem nie przesłyszałem ?
- Nie, wynoś się stąd śmieciu.
Bezi już wyciągał swój " rapier " i szedł na Moe, gdy jeden z karczmarzy zatrzymał ich:
- Holaholahola chłopaki, proszę przestać!
- Zostaw mnie ty skur****** - krzyknął Moe, po czym złapał karczmarza i próbował go obezwładnić, ale karczmarz przerzucił go przez ramię i Moe poleciał prosto na kamienną posadzkę. Szybko wygrzebał się, po czym ze stękiem 80 letniego starucha wyszedł z karczmy.
- Jeszcze się policzymy - krzyknął, po czym zniknął za murami karczmy.
Bezi otrząsnął się, ogarnął trochę narobiony przez Moego bałagan, po czym usiadł z Coragonem przy jednym ze stolików. Pozostali karczmarze wkrótce wyszli i zostali sami. Dochodziła już północ.
- Słuchaj - chrząknął po czym zwrócił się w stronę beziego
- Tak ?
- No, jak ci się żyje w Khorinis ? wiesz, ja pamiętam twoje wyczyny i tak dalej...
- Eee tam... wyczyny. Każdy mógł to zrobić. Gdyby nie ja to pewnie paladyni by się zajęli tamtymi smokami...
- Co ? Paladyni ? nie rozśmieszaj mnie. Wiesz, co oni teraz robią na kontynencie? Założę się, że nie. Oni poprostu sami siebie ośmieszają na oczach ludu, mówię ci. Jak ostatnio... - Hej, Coragorn ! - Krzyknął Pablo, który stał w progu wejścia do karczmy.
- O nie... - mruknął w stronę beziego Coragon, po czym krzyknął - Dobra, tam na ladzie leży złoto. Reszty nie trzeba.
Pablo zabrał coś z baru, po czym wyszedł z karczmy.
- Co on chciał ? - zapytał bezi
- Ah... ostatnio miałem trochę problemów finansowych. Musiałem trochę czasu zbierać na kolejny czynsz za gospodę, no i trochę się opóźniłem ze spłaceniem jego. Straznicy mnie napastowali od kilku dni i...
- Dobra dobra... nie chce mi się słuchać twoich opowiastek - przerwał bezi
- No, to ja już muszę iść - powiedział bezi, ale Coragon go zatrzymał
- Nie, poczekaj jeszcze chwilkę!
- co ?
- mam ci coś do przekazania.
- no, słucham, ale szybko bo naprawdę...
- słuchaj. słuchaj mnie uważnie - tutaj Coragon zrobił się naprawdę poważny
- wczoraj ktoś tu był. No, stałem tam za barem i obsługiwałem gości. No nie wiem jak to się stało, ale kiedy ten ktoś wszedł, przypadkowo upuściłem beczkę pełną piwa. Trochę się rozlało no i wiesz...
- no, szybciej ! miałeś mi powiedzieć coś ważnego! - zniecierpliwił się bezi
- dobra. No i ten koleś wszedł, ja udawałem, że sprzątam rozlane piwo, bo ten koleś zmierzał w moim kierunku, a przyjaźnie to już nie wyglądał. Miał jakiś taki dziwny wyraz twarzy, no nie wiem. Wiało od niego jakimś chłodem. Naprawde dziwny człowiek. Ubrany był w pancerz ze skóry zębacza, fryzurę miał normalną. Buty też miał jakieś ze skóry. Wyglądał jak myśliwy, który przyszedł, aby kogoś zabić. Bez urazy przyjacielu.
- dobra, a jaki to ma związek ze mną?
- no więc... On podszedł do mnie i zagadał. Poprosił o kubek gorącego kakao, więc mu wlałem. Swoją drogą nie zapłacił mi za nie, gdyż później całkowicie o nim zapomniałem. Niezamierzenie wyszedł, a ja dopiero patrzę na pusty kubek po kakao, za które złodziej mi nie zapłacił.
- Do rzeczy Coragon!
- Chciał, żebym ci przekazał, że ten człowiek chce się widzieć z tobą za magazynem.
Co ? o nie, znowu pewnie jakiś " Atylla " który będzie próbował mnie zabić. Dobra, pójdę tam i rozwiążę tą śmieszną sprawę - pomyślał bezi, po czym wstał i bez słowa wyszedł z karczmy.
- Hej, gdzie idziesz!? - zawołał za nim Coragon.
Było już po północy. Wszędzie dookoła mrok i pustka. Puste place, oświetlone pochodniami dały o sobie znać. Do tego przyświecał blask księżyca w pełni oraz rozgwierzdżone niebo.
Po nie długiej wędrówce bezi w końcu dotarł przed zamknięty sklep rybny Halvora. Hm... może lepiej wyciągnę broń - pomyślał, po czym ostrożnie wyjął miecz i zakradł się na paluszkach swoich skurzanych butów za dom Halvora. Ku zdumieniu za magazynem nic nie było, prócz kilku skrzyń, stęchniałych wilczych skór i spruchniałych lin do cumowania statków.
Co to ma być? ktoś mi chce zrobić żart? idę do domu spać - pomyślał bezi, po czym marszem ruszył w stronę górnego miasta, gdzie miał swój dom. Ulice były ciemne i opustoszałe, ale można było dostrzec kilka postaci gdzie nigdzie. Mijając pustą kuźnię Harada, bezi usłyszał grzmot gdzies daleko na horyzoncie. Z czasem zrobiło się strasznie wilgotne powietrze. Cała ta aura otaczająca beziego nie była zbyt pozytywna. Przechodząc przez plac wisielców, Bezi zobaczył dwóch ludzi, rozmawiających ze sobą. Po za nimi nie było nikogo. Jednym z nich był jakiś mag ognia, drugi to nikt inny jak przepowiadacz przyszłości Abuyn z wysp południowych. Grzmoty się nasilały, a deszcz zaczynał sączyć z nieba. Abuyn i nieznany beziemu mag ognia, co wnioskował tylko po czerwonej szacie, jakie nosili magowie kręgu ognia rozmawiali jakoś... dziwnie. Bezi za wszelką cenę chciał ich podsłuchać. Przykucnął za stanowiskiem, gdzie Andre codziennie rozdaje domowe piwo i cichutko starał się nasłuchiwać rozmowy.
- Cicho, jeszcze ktoś nas usłyszy... Co ? Nie, nie powinienem ci o tym mówić... Przestań, mów!, Nie!, Tak!... Cicho, ktoś nas chyba podsłuchuje, ehm - ostatnie słowo zostało zaakcentowane śmiechem. Przez beziego przeszła fala lodowatego zimna. Coś nim gwałtownie wzdrygnęło jak tylko usłyszał to ostatnie zdanie. Czyżby panowie zauważyli jego, chowającego się i podsłuchującego ich?. Potencjalny Mag podszedł w stronę szubienicy. Zaczął się rozglądać dookoła. Wszedł za szubienicę. Dla beziego był to najlepszy i chyba jedeyny moment na ucieczkę. Po cichu zaczął wymykać się z obszaru zagrożenia, aż w końcu zerwał się i uciekł czym prędziej w stronę targowiska. Przechodził obok świątyni Adanosa, gdy nagle zauważył kolejnych dwóch dziwnie wyglądających magów w czerwonych szatach. Magowie ognia po cichu ze sobą dyskutowali w rogu placu świątynnego, gdzie nikt ich potencjalnie nie widział. Bezi zakradł sie, by ich podsłuchać. Słyszał tylko co drugie, albo trzecie słowo, gdyż był od nich mocno oddalony.
- Co? co ty powiedziałeś? ale.. co ty człowieku pieprzysz, ON już tam jeessst... - tutaj nie zabrzmiał zwykły, ludzki głos. Był to syczący, suchy ton.
- Ale człowieku, co ty pieprzysz! przyznam że... Nie, to niemożliwe! - Druga osoba mówiła z przerażeniem w głosie. Ale po chwili do swójki dołączyła jeszcze jedna osoba. Nie był to mag Ognia jak pozostali, tylko jakiś facet w skurzanym stroju, a przynajmniej tyle mógł wywnioskować bezi z ciemności.
- Wkrótce odpływamy, wszystko przygotowane. Jutro spotykamy się wszyscy w pierwszej zatoczce, na prawo od portu, wiecie.
- Co, jak to?
- Zamilcz.
I w tym momencie trzej panowie się rozeszli. Beziego ogarnęła jakaś fala przerażenia, zaczął się potwornie bać, sam nawet nie wiedział czego. Te rozmowy, które podsłuchał, ci ludzie wzbudzili w nim grozę. Natychmiast biegiem pobiegł, cały dygotając do swej posiadłości. Dom należał kiedyś do Gerbranda, pózniej do Diega. Bezi wbiegł, przywitał się ze swoim prywatnym strażnikiem stojącym przy wejściu po czym poszedł prosto do sypialni...
Następny dzień był bardzo pogodny i słoneczny. Ani jednej chmurki na niebie. No, może poza kilkoma pierzastymi obłokami gdzieś powyżej 10 kilometrów wzwyż. Bezimienny wstał, rozejrzał się po sypialni. Następnie ubrał się w strój obywatelski, Przytwierdził do pancerza swój " rapier " i udał się na plac górnego miasta. Jak zwykle na placu było mnóstwo ludzi. Ale nie aż tak dużo. Bezi pochodził sobie trochę po miescie, zjadł w gospodzie Coragona śniadanie, a na końcu poszedł do gospody Kardifa. Gospoda Kardiffa słynęła ze swego tragicznie niskiego poziomu. Otóż zawsze pełno w niej portowych szumowin, a widok lezących na podłodze pijaczków to normalka. Poprzewracane kufle z piwem, brud, smród, palenie bagiennego ziela, przeklinanie straży, która dzięki bogu nie schodzi do dzielnicy portowej i nie słyszy tego. Tego dnia nie było inaczej. Kardif stał sobie przy ladzie i zabawiał jakichś gości, przy stolikach siedziało mnóstwo szumowin palących bagienne ziele. Odór zielska nieźle dawał się we znaki, powietrze było aż zielone, gdyż dym miał barwę szaro zieloną. Oczywiście w karczmie nie zabrakło Nagura, który jak zwykle zasiadał swój taboret pod ścianą na lewo od lady, za którą stał Kardiff. Bezi chciał porozmawiać z Kardiffem, ale zaczepił go niespodzewanie Nagur:
- Czekaj,
- Co? czego odemnie chcesz?!
- Kolego, czy ty kompletnie zwariowałeś? Niee... no pewnie. Tylko że, no, jest pewien problem. - powiedział swoim unikalnym tonem Nagur.
- Jaki znowu problem?! - zdziwił się bezi.
- Wiesz... żal mi ciebie. Nie powiem ci. Zresztą, pamiętam, jak mnie zdradziłeś jeszcze wtedy, co miałeś mi przynieść paczkę od Akilla.. , tak więc przykro mi bardzo.
Po tej rozmowie bezi odszedł szybko od Nagura i podbiegł do Kardiffa. Już miał zaczynać rozmowę, gdy nagle poczuł, że ktoś go chwycił za ramię, a w kolejnych sekundach widział ciemność. Nie, już coś widzi. Pierwsze pytanie, jakie mu się nasuwa to: gdzie ja jestem?. Bezi ocknął się i zobaczył, że znajduje się w domu Bospera, jednego z handlarzy i łuczarza Khorinis. Widział, jak ktoś do niego podchodzi. Jakaś służka wetknęła mu pod nos kubek z jakąś cieczą. No nic, musiał to wypić. Był w całkiem dobrym stanie, jedynie głowa go trochę z tyłu bolała. Prawdopodobnie tam oberwał. Jednak nasuwa się pytanie: kto i po co mu tak przyłożył, że stracił przytomność i obudził się dopiero po kilku godzinach gdzieś w domu Bospera. Bezi zauważył, że krzątają się koło niego liczne osoby. Nie miał ochoty ani czasu patrzeć się na nie ani lezeć w tym łóżku. Szybko się zerwał na nogi, ale Bosper i jakas służka zaczeli protestować. Najpierw jakaś służka przyczepiła się do beziego:
- Nie wolno ci wstawać! muszę ci podac jeszcze esen... - przerwał jej bezi: - Nie, przepraszam, ja muszę... - podszedł nagle Bosper: - Nie przyjaicelu, musimy cię do końca wyleczyć, no.. naprawdę! uwierz nam, nic ci się nie stanie no... no bezi spokojna głowa! - ostatnie slowa były akcentowane dość spokojnie, gdyz Bosper wyczuł w bezim strach.
- Dobrze, dobrze. Dajcie mi tą esencję leczniczą i puśccie wolno... - chrząknął bezi.
Po kilku minutach wszystko było załatwione. Bezi dostał napój leczniczy plus kilka ziół i nikt go już nie zatrzymywał. Ale przed wyjściem zamierzał jeszcze zamienić kilka słów z Bosperem. Niezamierzenie, do sklepu wszedł Mateo. Wyglądał, jakby znał już całą sytuację.
- Jak ja się tu wogóle znalazłem? - zapytał bezi
- Ehm.. - odchrzakał Bosper, po czym powiedział: - No wiesz, oberwałeś tam, na dole... No i musieliśmy coś zrobić. Nie mogliśmy zostawić cię tam , lezącego razem z innymi obdartusami.
- Panowie, witam was - oznajmił Mateo, po czym przysiadł się do Beziego i Bospera. Po chwili przyszło jeszcze kilku ludzi, przysiadali się pokolei. Bosperowi niezabardzo się to podobało.
- Co to ma być? jakieś spotkanie towarzyskie?! - krzyknął, patrząc na gapiących się przy wejściu obywateli. Dało się wśród nich dostrzec pewnego maga. Bezi tylko zwrócił głowę w jego stronę i coś mu zakręciło sie w głowie. Jakby stracił koordynację ruchową. Ale to było na szczęscie tylko niewielkie szarpnięcie. Szybko odwrócił się, spojrzał w róg chaty i zawroty głowy mineły. Po chwili zauważył, że Bospera nie ma przy stole, poszedł przygotować jakieś pożywienie dla gości. Bezi nic z tego nie rozumiał. Nie znał tego maga. Dlaczego tak się stało? Dlaczego kiedy spojrzał na niego, dostał nagłego zawrotu głowy, gdy ten stał gdzieś przy wejściu, w śród tłumu innych ludzi, nie patrząc się nawet w stronę beziego. To jak narazie pozostaje zagadką. Część ludzi zaczęła się rozchodzić, porozmawiali, poszeptali jakby bali się rozmawiać na głos i powoli się rozchodzili. Ogólnie atmosfera panowała bardzo dziwna. Nigdy wcześniej coś takiego nie miało miejsca. Chyba najstarszy człowiek żyjący w Khorinis nie spamiętał, żeby kiedykolwiek miało miejsce takie zbiegowisko w domu Bospera, który tez był wszystkim podrajcowany w pewnym momencie i przestał zupełnie interesowac się bezim, tylko skakał pomiędzy gośćmi, zamieniając z każdym z nich pojedyńcze słowa. Beziego to już wszystko męczyło, a nawet przynudzało. Wciąż nie mógł zapomnieć tego incydentu z magiem, ale cóż mógł począć. Wyszedł z domu, nie żegnając się z Bosperem zajętym gośćmi i poszedł wzdłuż ulicy kupców. Mijając dom Thorbena zauwazył, jak ten produkuje coraz to więcej różnorodnych mebli. Całe podwórko było nimi zastawione. Co więcej, pracował sam. Ale Thorben zawsze miał problemy z finansami i o żadnym czeladniku nie było mowy. Bezi poszedł dalej, mijając kuźnię Harada, przy której pracowała obecnie tylko jedna osoba, a był nią kowal o imieniu Magnum, który był rzekomym nastepcą Briana. Idąc dalej, bezi natknął się na kilku znanych mu obywateli, przywitał się, porozmawiał chwilę, po czym poszedł dalej. Tutaj, w tej czści Khorinis było normalnie. Tam już nikt nie patrzył na beziego z ukosa, jakby był o coś podejrzany jak to było w domu Bospera. Tam, w knajpce Kardiffa cos musiało się wydarzyć, ale Bezi nie miał czasu niestety porozmawiać o tym z Bosperem. Po kilkunastu minutach krzątaniny po ulicach i placach miasta zmęczony Bezi poszedł do swojej posiadłości w Górnym mieście i położył się spać, nie zważywszy na to, że był środek dnia.
Ciąg dalszy nastąpi.