Drzewa, rzucały cienie na Germanina, który szedł drogą przez las. Miał na sobie postrzępione ubrania i futro, a przypasał sobie parę sakiewek. Ingmar - bo takie nosił imię, chwycił mocniej w dłoń palkę i okrągła, drewnianą tarczę, przędzierając się przez kolejną zaporę, w postaci obalonego drzewa. Miał on około trzydziestu lat i jeszcze tej samej nocy, został uznany za uciekiniera z Germanii.
Tracąc już cierpliwość, przełamał jakieś młode drzewko i zaczął strugać je sztyletem na włócznie, by czymś się zając. Zwykle myślał, że samotna noc w lesie to nic takiego, jednak mylił się. Kiedy ciągle czuję się na plecach oddech ludzi, którzy gonią cię spory kawałek kraju, to wszystko wydaję się obce. Każdy nietoperz, napędza stracha, a dalekie wycie wilków, przypomina jak daleko się jest od domu.
Kolejne krzaki się poruszyły... Chwycić broń? ''Nie!'', krzyknął wreszcie sam do siebie, myśląc że już wariuję, gdy ciągle musi być czujnym. To może być zwykły zając, nie każda istota, która znajduję się niedaleko, musi być wrogiem, albo drapieżcom.
Brakowało mu materiałów na zbudowanie chociaż namiotu, więc zadowolił się małym wgłębieniem, pod wielkim dębem, który stał koło drogi. Odłożył broń, jednak sakiewki z resztkami złota i suchego chleba, przytrzymał w dłoni jeszcze mocniej. Tak właśnie skulony, trzymając resztki tego co ma, zasnął po chwili, nie zdając sobie sprawy, że przekroczył nieswiadomie granicę Gali z Germanią.
Następnego ranka, został obudzony dzięki zimnej wodzie, która ktoś wylał na jego głowę. Natychmiast zerwał się na nogi, ale nawet to mu się nie udało, ponieważ miał przykute ręce i nogi w łańcuchy, przez co się obalił. Rozejrzał się.
Był w środku jakiegoś namiotu, gdzie zauważył koło siebie jeszcze paru przykutych ludzi. Wszyscy leżeli na słomie i sądzac po mokrych włosach, nie tylko on dostał taką pobudkę.
- Niezły połów tej nocy Mawirusie, naprawdę niezły... - usłyszał jak mówi to jakiś Rzymianin, ubrany tylko w długą białą togę i pelerynę podróżną.
- Tak! 3 Germanów, Gal, 2 Helwetów, paru Belgów, Brytów, Gotów i aż 7 Iberow! - odpowiedział legionista, trzymając w ręce gladiusa.
Ingmar spojrzał na innych niewolników i sadzać po ich ubraniach i wyglądzie: tak było w rzeczywistości.
- I jak, wyspani? Spaliście jak gołąbki, kiedy legioniści was wlekli przez las. Ale to pewnie zasługa tego ''preparaciku'', naszego zwariowanego alchemika - odezwał się biczownik.
- Jestem wolnym obywatelem helenskim i chcę natychmiast opuścić to miejsce! - krzyknął Gal.
- Milcz Galu, albo cię sprzedam w hurcie! Ja tutaj o tym decyduję! - powiedział, bogaty Rzymianin.
Dano im trochę chleba, wody i oliwek, wcześniej zdejmując łańcuchy u rąk. Każdy zjadł swoją ''porcję'' w milczeniu, ciągle się rozglądając, ponieważ parę kolejnych legionistów przychodziło do nich, przynosząc najczęściej jakąś wiadomość.
- Teraz weźmiecie się do roboty, jasne? Zaprowadzimy was pod bramy i naokoło obozu, macie zacząć kopać rów. Kilofy i łopaty, już tam na was czekają, a i ostrzegam, że teraz jesteście niewolnikami, więc możecie dostawać baty albo coś gorszego!
Tak też zrobiono. Namiot stał przy bramie z palisadą, więc zanim spojrzeli na resztę obozu warownego, wyprowadzono ich na mały most, obok którego leżały narzędzia.
Ingmar, chwycił pierwszą z brzegu łopatę i zaczął kopać, zaraz z boku podjazdu do bramy, pod którym miała potem płynąc fosa. Jeden z niewolników Germańskich, zaczął pracować koło niego.
- Jak się nazywasz? - spytał.
- Ingmar, a ty?
- Ja jestem Rolf. Z tęgo co wiem, ty podobnie jak ja, zostałeś uciekinierem i byłeś żołnierzem - mruknął cicho, ponieważ legionista nazwany Mawirusem, przechodził obok.
- Pamiętam cię. Byłeś zastępcą generała Orga, w jednak z kampanii na granicach - powiedział Ingmar, a Rolf kiwnął głową twierdząco.
- Chciałem wstąpić do wojska Rzymskiego, ale widać co z tego wyszło... Trzeba będzie jakoś ucięc - znowu ściszył głos, gdy wszyscy już zajęli swoje miejsca pracy, a trzech strażników chwyciło gladiusy i baty, patrolując teren koło nich.
Reszta dnia minęła spokojnie. Doszło paru niewolników, a czasem przyjeżdżali jacyś Rzymianie, z obstawą legionistów. Ingmar i Rolf, rozmawiali kiedy tylko się dało w czasie pracy, o sposobię dzięki któremu mogliby ucięc. Pod koniec dnia, przekonali również do siebie resztę niewolników.
- Na dziś kończycie, bierzcie swoją porcję i wynocha! - usłyszeli głos, którego właściciel rzucił do każdego pakunek z kolacją.
Słonce już zaszło, a las, który otaczał duże polę ze wzgórzem gdzie stał obóz, wydawał się być jeszcze gorszy niż to miejsce. Liście miały ciemne kolory, ziemia była wciąż mokra, a cień, który utrzymywał się na resztkach tego słońca, dawał mroczny wygląd wszystkiemu, co było od nich oddalone.