Witam. Mam wam do przedstawienia kolejną, krótką historyjkę ze świata tworzącej się Galtyrii. Czytaliście już o piratach, później o buntownikach, teraz poczytacie o... złodziejach. Tą historię przypomina sobie nasz bohater. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
UWAGA! Niemile widziane są wszelkie komentarze typu: "Super opowiadanie. Fajnie jakbyś wydał tę książkę. Jeśli będzie to na pewno ją kupię. 10/10", albo pisanie tylko tego, co wam się podobało.
Za to bardzo mile widziane są komentarze typu: "Fajne opowiadanie, bardzo mi się podobało (to i to), aczkolwiek mógłbyś poprawić... i potem ocenka"
Chcę wiedzieć, co powinienem zmienić, a co zostawić tak, jak jest ;]
Miłego czytania!
W centrum miasta znajdował się rynek, którym właśnie przechodził Kiros. Nie tylko ludzie sprzedawali tu swe towary. W wielu miejscach rozstawione były stragany gnomów, które słynęły ze swej pięknej biżuterii. Krasnoludy też handlowały różnymi wartościowymi rzeczami i ozdobami, jednak prawdziwą fortunę zbijali krasnoludzcy kowale. Nie było ich wielu w całym mieście, pięć, może sześć kuźni należało do nich, ale to właśnie w ich wyroby król Khironhar zaopatrywał swoją armię. Kuźni prowadzonych przez ludzi było znacznie więcej, jednak och właściciele klepali biedę. Podczas gdy krasnoludy nieustannie podnosiły ceny, ludzie je obniżali, by zatrzymać przy sobie choć trochę klientów. Ciekawostką jest, że Seerel, miasto krasnoludów, miało tylko jedną kuźnię. Kiros spojrzał na siedzącego ze smętną miną sprzedawcę ryb, który niedawno wyszedł z więzienia. Nikt u niego nie kupował, ale bynajmniej nie dlatego, że jego ryby były nieświeże czy niesmaczne, a z powodu jego mrocznej przeszłości. Udowodniono mu pośrednictwo i informatorstwo w pewnej śmierdzącej sprawie.
Jeszcze nie tak dawno padła plotka, że w mieście grasuje gildia złodziei. Dochodziło do drobnych, ale nagminnych kradzieży kieszonkowych, czy nocnych włamań do mieszkań. Jedna rzecz jednak strasznie dziwiła. Sprawcy nigdy nie zabierali pełnej zawartości kufra, który otwierali. Gdy zobaczyli, że w skrzyni są dwa mieszki monet zabierali tylko jeden. Nazwani zostali Bractwem Wilka, gdyż po każdej kradzieży zostawiali kawałek pergaminu z wizerunkiem szakala. Jak się później okazało, na początku zabierali tylko symboliczne sumy, bo chcieli nastraszyć mieszkańców i pokazać, że należy ich się obawiać. Kieszonkowe kradzieże i drobne włamania przerodziły się w napady na chaty bogatych mieszkańców. Kufry zostawały całkowicie opróżniane, obudzeni szlachcice zabijani. Pewnego dnia najlepsza kuźnia w mieście została obrabowana. Jej właściciel, krasnal Durleith, zaczął działać na własną rękę. Publicznie nawoływał ludzi do działania. Dwa dni później zaginął. W jego kuźni, na drewnianej ścianie został wyryty napis. „Zadarłeś z Bractwem Wilka. Bądź przestrogą dla innych”. W mieście zapanował popłoch. Niewiadomo już było, komu wierzyć. Codziennie dochodziło do nowych śmierci, rabunków, porwań. Jednej pamiętnej nocy zginęło sześciu szlachciców, obrabowano dwanaście domów i porwano trzy kobiety. Od tej pory nikt nie miał wątpliwości, była to zorganizowana grupa, która wiedziała, kiedy i gdzie uderzyć. Pewne było również, że dowodził nią ktoś z wyższych sfer. Ktoś, kto wiedział o wszystkim, co się dzieje w mieście i sprytnie planował napady. Król rozłożył ręce. Nie był w stanie nic na to poradzić.
- Są świetnie zorganizowani – przemawiał po każdym zgłoszeniu. – Póki nie popełnią błędu, nie zatrzymamy ich.
Niektórzy jednak podczas napadów budzili się, lecz nie stawiali sprzeciwu, dzięki czemu uchodzili z życiem. Ich zeznania pokrywały się. Złodzieje mieli dwie czarne chusty na głowach, jedną zakrywającą brodę i nos, drugą czerep. Przemieszczali się delikatnie, prawie bezszelestnie. Na rękach mieli brązowe rękawiczki. Kilku stało nad śpiącymi, bądź siedzącymi cicho obywatelami, gotowi w każdej chwili zabić swoimi mieczami z półokrągłą klingą. Jeden wyjmował wytrych i sprytnie manipulując otwierał kufer. Następnie wszyscy, obłowieni, zmykali oknem. Dlaczego ginęli tylko szlachcice? To było proste. Byli na tyle głupi, że liczyli na to, że w pojedynkę rozprawią się z kilkoma złoczyńcami. Dlaczego porywano kobiety? To również nie pozostawiało wątpliwości, biorąc pod uwagę fakt, że porywane były tylko piękne dziewczęta. Minas Eril z dnia na dzień przeistaczało się w miasto, gdzie panuje strach, obawa i chaos. Reputacja króla wisiała na włosku, miasto traciło na wartości, staczało się w dół, coraz głębiej, głębiej, głębiej, aż wreszcie…
- Dość tego! – wykrzyknął król. – Macie natychmiast znaleźć kryjówkę tych oprychów!
Członkowie Rodu Zatrutego Ostrza popatrzyli na siebie ze zdumieniem.
- Dlaczego my? Jesteśmy zakonnikami.
- Walczycie dla dobra ojczyzny czy nie? Czyż nie takie jest wasze zawołanie?
- No, w sumie prawda, ale…
- To ruszcie te pieprzone, leniwe dupy poza mury tego starego próchna! – przerwał król.
- Wypraszam sobie. To stara, historyczna świątynia. Przypomnę ci, że to obok niej zbudowano Minas Eril, a nie ją obok Minas Eril!
Od dawna było wiadomo, że król i Ród Zatrutego Ostrza pałają do siebie wrogością. Połowa obywateli słuchała króla, połowa zakonników, ziemskich wysłanników boga Burgora.
Wreszcie przełamano impas i doszło do porozumienia. Król przeprosił, a Zatrute Ostrze obiecało zająć się sprawą szajki bandytów.
Podczas gdy wyższe sfery kłociły się i negocjowały, Bractwo Wilka posuwało się do coraz śmielszych czynów. W porcie wybuchły jakieś zamieszki z udziałem kilku rybaków, a do miasta ledwo doczłapał pobity woźnica. Konwój, który miał przywieźć podatki z innych miast został ograbiony. Podejrzenia potwierdziły się. Oprychy w czarnych chustach.
- Taran! – opowiadał przejęty woźnica nakłaniany piwem. – Wielki taran spadł z drzewa i uderzył w powóz! Zeskoczyli, odcieli cugle, konie uciekły. Dostałem cios w głowę i więcej nie pamiętam. Obudziłem się na deskach zniszczonego powozu.
W porcie sytuację opanowano, a straż miejska zdołała złapać jednego z bandziorów. Natychmiast zdjęto mu chusty i…
- Ahindril! – wykrzyknął jeden ze strażników. – Zawołać Ainsarna!
Po chwili w porcie pojawił się uśmiechnięty drwiąco Khironhar, a za nim szedł człowiek w białym habicie. Jedyne, co można było dostrzec spod kaptura to śmieszna, czarna kozia bródka. Był to Ainsarn, główny kapłan Rodu Zatrutego Ostrza.
- Więc tak się zajmujecie sprawą – zaczął król ciągnąc za włosy Ahindrila. – Tak się zajmujecie!
- Przestań – uspokoił go Ainsarn. – On zdradził Ród Zatrutego Ostrza i sam wymierzę mu karę. Oczywiście, karę śmierci. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby również twoi ludzie byli w to zamieszani. Nie osądzaj Zatrutego Ostrza po jednym zdrajcy.
- Co masz do powiedzenia? – zapytał spokojnie Ainsarn. – Kto jest waszym szefem?
- Nie powiem. Nic nie powiem – odburknął Ahindril.
- O co poszło? Czemu doszło do zamieszek?
- Nie będę gadał!
- Więc poniesiesz karę – odrzekł Ainsarn.
Spojrzał prosto w pałające nienawiścią oczy Ahindrila. Spętano mu ręce i odszedł prowadzony przez kilku strażników do klasztoru. Tam miała się odbyć egzekucja zdrajcy. Bez świadków.
Następnego dnia klasztor został odwiedzony przez Bractwo Wilka. Obok ołtarza Burgora, pod wielkim wizerunkiem szakala widniał krwisty napis: „Strzeżcie się! Przelana krew Ahindrila niech będzie waszym potępieniem”.
Jak można się było domyślać, mimo śmierci jednego z członków, Bractwo Wilka nadal działało i działałoby jeszcze długo, gdyby nie jeden, malutki błąd.
Sześć dni po śmierci Ahindrila jeden z praworządnych obywateli zasiadł do stołu. Jego żona rozkroiła rybę by lepiej chłonęła przyprawy i dojrzała w środku zwitek papieru. Natychmiast zawołała męża. Był to tajny list.
„Dziś wieczór spotkanie w zwykłym miejscu. Szykujemy duży i tylko jeden skok, a więc zbierz jak największą grupę. Atakujemy królewską zbrojownię. Będzie ciężko, po raz pierwszy trzeba liczyć się z ofiarami. Liczę na ciebię. Wilk”
Pod spodem widniał mały dopisek, jak się okazało, odpowiedź.
„Przyjąłem. Moja grupa nie zawiedzie. Skorpion”
Mężczyzna zerwał się na równe nogi i pobiegł do króla. Ten przeczytał kilka razy i obejrzał rybę.
- Była kilkakrotnie rozkraiwana i szyta nićmi – stwierdził pokazując informatorowi ślady. – To jest szansa. Popełnili pierwszy błąd. Wiemy, że dzielą się na dwie, a może nawet więcej podgrupek. W każdym razie porozumiewają się w ten sposób.
- Kupiłem tę rybę u Silgrotha! – wołał podekscytowany człowiek. – Należy go aresztować.
- Spokojnie – opanował go Khironhar. – Jeśli zbyt szybko złapiemy pośrednika odwołają atak. Jeśli poczekamy, nie powinni się zorientować. Napadną na zbrojownie, a tam będziemy czekali my!
Zapadła noc. Na ulicach nie było już żywej duszy, oprócz jednego przechodnia. Szedł wolniutko i spokojnie, nie przejmując się stosunkowo późną porą. Wszedł w jakiś ciemny zaułek i po chwili wyszedł zupełnie inny. Na twarzy miał chusty, nie dało się go już poznać. Skradał się w stronę zbrojowni. Był to okrągły budynek otoczony murem. W środku król składował zapasową broń dla armii. Swe zwykłe miecze nosili bowiem zawsze przy sobie. Obserwator sięgnął do pochwy i wyciągnął z niej miecz zwany sierpem, z powodu jego półokrągłej klingi. Zakradł się w pobliskie krzaki, wyjrzał i spokojnie ocenił sytuację. Przed bramą stało dwóch strażników, przed samym wejściem kolejnych dwóch. Ponadto na murach znajdowało się jeszcze siedmiu. Zakładając, że w środku jest jeszcze czterech, było ich razem piętnastu. Błahostka, pomyślał oprych i machnął ręką. Z różnych zakamarków, cieni i krzaków wychodzili kolejni członkowie Bractwa Wilka.
- Zdejmiesz ich? – pytał jeden człowieka z łukiem na plecach.
- Jasna sprawa – odrzekł i zdjął łuk, po czym napiął cięciwę i oddał strzał. Strażnik na wieży zwalił się z łoskotem na ziemię.
Ten, który stał niedaleko niego rozejrzał się wokoło, po czym przywiązał linę do rękojeści swojego miecza, który zakneblował między wgłębieniami na murze i zsunął się po niej na sam dół.
- Oj, popiłeś wczoraj, popiłeś – roześmiał się.
Obrócił ciało zmarłego na plecy i dojrzał wbitą w szyję strzałę, której nie widział wcześniej. Zapomniał. Król jest w zbrojowni. Przecież nie bez powodu! Musiał przejść jakiś cynk o napadzie. Swoją bezmyślnością sam wystawił się na łaskę złoczyńców. Nie oszczędzili go. Kolejny strzał odebrał mu życie.
- Wchodzimy – rzekł jeden z nich i liczna grupa natarła na strażników przy bramie. Nie było mowy o litości. Jeden ze zmarłych, jak się spodziewali, miał klucze. Otworzyli bramę i ile sił w nogach biegli prosto na wejście. Stratowali strażników, lecz dla pewności jeszcze porozcharatali im gradła, a następnie otworzyli drzwi. Czekała ich tam jednak niemiła niespodzianka. Wpadli prosto na masę rycerzy Khironhara, którzy natychmiast złapali ich i skrępowali ręce oraz włożyli kneble do ust. To było zaskoczenie. ÂŚwietnie zaplanowana akcja skończyła się fiaskiem. Pięciu strażników, którzy z początku stali na wieżach, weszło i zaryglowało na wszelki wypadek drzwi. Naprzeciw rzuconych w kąt oprychów stanął król.
- Wiedziałem, że w końcu popełnicie… - zaczął Khironhar, lecz przerwał słysząc głośne pukanie.
Król pstryknął palcami i otworzono drzwi, a do środka weszło dwóch rycerzy prowadzących sprzedawcę ryb.
- Właśnie. Sprytnie zorganizowane. Tylko, że ryby są bardzo podobne, prawda? – uśmiechnął się ironicznie Khironhar w stronę Silgrotha. – Można sprzedać tą nieporządaną.
- Ty! – wydarł się w złości jeden z zamaskowanych. – Ty idioto!
- Przepraszam Wilku – mówił ze łzami w oczach Silgroth. – Przepraszam was wszystkich.
- Koniec! – wykrzyknął król. – Czas sprawdzić, kto się kryje za maską!
Po kolei zdejmowano chusty bandytom miotającym się w kącie. Za każdym razem wywoływało to duże zdumienie. Byli to albo ludzie z Rodu Zatrutego Ostrza, albo ktoś z bardzo szanowanego klanu Wichru, ludzi wysyłanych przez Khironhara na jakieś ciężkie misje w terenie. Wreszcie jednak stało się coś, co przerosło wszelkie oczekiwania. Za jedną z masek krył się…
- Ahindril!
Król nie mógł tego pojąć.
- Ainsarn nie zabił cię za zdradę? Uciekłeś?
Ahindril tylko się roześmiał, lecz nagle ozwał się ktoś inny.
- Jesteś żałosny Khironhar. Nadal nie wiesz, kto jest Wilkiem?
Natychmiast zdjęto temu plugawcowi chustę z twarzy. To był Ainsarn.
- Nie wierzę – szpetał król. – Nie wierzę.
- Tak – śmiał się Ainsarn. – A Kelmor jest Skorpionem.
- Kelmor? Więc nie przekabaciłeś kilku członków klanu Wichru tylko… cały klan?
- Dokładnie. Zabij nas teraz tak, jak chcesz, ale i tak się nie dowiesz, gdzie są skradzione rzeczy!
- Tak się składa, że chyba wiem. Za dzieciaka pokazywałeś mi to miejsce pod podłogą, w którym chowałeś się przed chłostą!
- Cholera! – zaklął Ainsarn.
Ostatnie oblicza zamaskowanych ludzi zostały ukazane. Rzeczywiście, wśród nich był Kelmor.
- Miałeś czelność codziennie przyłazić do mnie!
- Tak, gdyby nie ten frajer – wskazał na Silgrotha – to nikt by się nie zorientował. Zatrute Ostrze ganiało samych siebie, a ja zyskiwałem przydatne informacje.
- Sprytne – przyznał król. – Zabrać ich! Do więzienia! Jutro egzekucja!
Nazajutrz rano z klasztoru wyniesiono wszystkie skradzione rzeczy, a także ołtarz Burgora. Ludzie Khironhara obstawili klasztor dookoła, a do środka wniesiono wszystkich złapanych wcześniej ludzi ze skrępowanymi rękoma i nogami. Oszczędzono jedynie Silgrotha.
- Podpalać – nakazał król.
Jeden ze szlachciców potarł krzemieniem o krzemień, a iskra zapaliła leżący dookoła klasztoru chrust. Po chwili cała świątynia stanęła w płomieniach. Khironhar patrzył na to bez zmrużenia oka, jednak z obawą w sercu. Wiedział, że nie wszyscy brali udział w akcji, wiedział, że mogą chcieć ich pomścić. Należało liczyć na to, że nie. Krzyki z wnętrza klasztoru powoli ucichły.