Autor Wątek: Buntownicy  (Przeczytany 1854 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Asgarhan

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 79
  • Reputacja: 0
  • Płeć: Mężczyzna
  • "Ganar en el Nou Camp no es posible..." - Schuster
Buntownicy
« dnia: 24 Czerwiec 2008, 19:46:09 »
Hello ;) Jest to kolejna część tworzącej się Galtyrii, mianowicie spotkanie głównych bohaterów z buntownikami, magia żywiołów, (dalej jest imprezka u króla, której nie zamieszczam) i wysłanie grupki buntowników, aby sprawdzili, co straszy w górach i ewentualnie zlikwidowali to :) życzę miłego czytania i chciałbym, żebyście ocenili, muszę wiedzieć czy jest sens pisać tą książkę, zapraszam też do czytania o piratach (temat: Galtyria: Zakon Mroku) na tym forum :P Aha, gdyby nie Rohgard, to byłbym w lesie, więc nie dziwcie się, że są tam nazwy takie jak : Beshell, Rohgard itp, znam go i on mi pozwolił, tak naprawdę to dla niego :)

Wisieli do góry nogami na palu stojącym w centrum Beshellu. Dookoła siedzieli orkowie śmiejąc się i rzucając w nich kamieniami. Niektórzy chodzili i rzucali chrust w okolice palu. Wyrok spalenia na stosie dwóch ludzi miał być wykonany wieczorem. Remerdion już otwarcie kolaborował z orkami. Oddał im dwójkę ludzi, którzy, o dziwo, stanęli przed sądem Rohgarda. Najwyraźniej teraz on był przywódcą orków. Mimo straszliwych tortur, jakich użył, nie powiedzieli mu nic o planach ludzi. Ledwo już żywych z wycieńczenia przywiązał do pala i kazał spalić, gdy zajdzie słońce.

Księżyc pojawił się już na niebie. Wykonanie wyroku wciąż odwlekano. Zdenerwowani orkowie zaczęli głośno domagać się podpalenia zgrabnie ułożonego stosu suchych gałęzi. Wykonawca też był zniecierpliwiony. Czekał jeszcze na ostateczną decyzję. W końcu uznał, że dłuższe zwlekanie nie ma sensu i rzucił zapaloną pochodnię na stos, który zajął się ogniem. Im wyżej dochodziły płomienie, tym większe było zadowolenie obserwatorów. Nagle jeden skazaniec spadł w płomienie, które zmieniły się w plusk wody i zgasły. Natychmiast zleciał ze stosu leżąc bezpiecznie na ziemi. To samo stało się z drugim. Gdy orkowie zorientowali się, co się dzieje, ludzi już nie było, a na palu wciąż chwiały się końce dwóch włóczni.

Darh obudził się i ujrzał nad sobą pogodną twarz kobiety. Była piękna. Miała niebieskie oczy, długie, jasne rozpuszczone włosy, mały nos, różowe usta wydłużone w uśmiechu i wąski podbródek. Nosiła na sobie zieloną suknię, pokrywającą i dolne i górne partie ciała oraz czarne, skórzane buty za kolana. Nie posiadała broni, ani zbroi. Darh spojrzał w jej dekolt. Najpierw jego wzrok zatrzymał się na do połowy widocznym, dużym, krągłym biuście, a potem na wisiorku wiszącym na jej szyi. Ale po dłuższym zastanowieniu stwierdził, że nie był to wisiorek. To był wypalony znak. Kropla. Znamię adepta wody.
- Nie bój się – rzekła do Darha. – Nic ci już nie grozi.
- Kim jesteś? Gdzie Ivenatar?
- Jestem Elda – przedstawiła się. – Twój przyjaciel również jest bezpieczny. Obudził się niedawno.
- Jak to się stało? Mieliśmy być spaleni.
- Jesteśmy buntownikami. Chronimy góry przed orkami.
- Ale jak? Uciekliście orkom?
- Nie było potrzeby wkraczać do Beshellu! – rozległ się głos spod drzwi. Stał w nich starzec, najpewniej druid. Można to było wywnioskować to długiej brodzie aż do ziemi i niezwykle pomarszczonej twarzy. Wspierał się na swojej złotej magicznej lasce, zakończonej spiralą. Odsłonił rękaw białej szaty i Darh dostrzegł tak samo wypalony znak, jak u Eldy. Jednak nie była to kropla, a trzy falowane kreski. Adept powietrza.
- Zwę się Talath – starzec podszedł i wyciągnął do Darha rękę.
- A ja Darh – odwzajemnił gest. – Chcecie powiedzieć, że władacie dwoma magiami żywiołów?
- Trzema – wyprowadziła Darha z błędu Elda. – Issena jest adeptką ognia.
- Niebywałe – zachwycił się Darh.
- Niebywałe? – ironizował Talath. – ÂŻałuj, że nie widziałeś pleców Remerdiona. Kropla, płomień, wiatr, liść. Sam zapanował nad całą magią żywiołów, a na dodatek włada też armią śmierci. Dzięki buntowniczej młodości dzierży broń jak mało kto. Najprawdopodobniej stał się najpotężniejszą istotą w Galtyrii. Obserwujemy go. Owinął orków wokół palca, ale najwyraźniej nie zamierza ich wspierać. Wykonują tylko jego rozkazy. Szumowina Isgarotha, niech będzie przeklęty!
Darh zasmucił się.
- Zabił naszego przyjaciela.
- Naszego też – powiedziała wchodząc do sali Issena. Była smukła i wysoka. Miała czarne oczy i jasno - rude włosy splecione w kucyk i przypięte dwoma patykami. Nad jednym okiem mienił się wypalony płomień, brzemię adepta ognia. – Znaliśmy Asgarhana. Właśnie się dowiedziałam, że nie żyje – rzekła do zapłakanej już Eldy i przygnębionego Talatha.
Za nią wszedł Ivenatar, a dalej cała zgraja buntowników. Najwyraźniej ta trójka, którą Darh poznał najwcześniej przewodziła tutaj. Kobiety i mężczyźni w różnym wieku gromadzili się tłumnie, wszyscy ubrani mniej więcej jednakowo. Mieli brązowe, skórzane ubrania, na nich kolczugi od pasa do szyi i jednoręczne miecze przy boku. Na plecach nosili tarcze i trzy lub cztery włócznie. Zaczęli teraz to wszystko zdejmować i odkładać na jedno miejsce, przebierając się w zwykłe koszule i spodnie lub spódnice.
- Tak w ogóle to jak można zostać adeptem jakiegoś żywiołu? – zapytał Talatha Darh.
- To trudna droga. Tylko nieliczni mogą dostąpić tego zaszczytu i zwykle bycie adeptem jednego żywiołu automatycznie wyklucza następne. Przynajmniej tak było do tej pory. Nie wiem jak temu parszywemu szczurowi się udało zawładnąć wszystkimi. Nie wiem, po prostu nie pojmuję. Wspierają go jakieś nadprzyrodzone siły. Chyba rzeczywiście sam Isgaroth!
- Ale co trzeba zrobić, aby zawładnąć żywiołem?
- Musisz mieć wielkie zdolności magiczne, z tym trzeba się urodzić. A następnie odkryć wszystkie tajemnice żywiołu. Trzeba lat, aby to się stało. Musisz poświęcić wiele czasu przebywając z tym żywiołem sam na sam. Ja na przykład wychodziłem w burzy i po wielu razach wiedziałem już, kiedy uderzy piorun. Czy będzie sam grzmot, czy wraz z błyskawicą. Po prostu wiedziałem. Burza była jedną z tajemnic, ale jest ich więcej. A po drugie jak już mówiłem, jeśli nie masz odpowiedniej magicznej mocy, z którą trzeba się urodzić, to poznanie sekretów nic ci nie da. Jeśli jednak masz moc, i opanujesz dany żywioł na tyle, ile trzeba, pojawi ci się gdzieś na ciele jego znamię. Wtedy zostajesz adeptem żywiołu.
Talath został zawołany przez jedną z buntowniczek odszedł, a Darh spytał Ivenatara:
- Co my teraz zrobimy?
- A co możemy? Jedyne, co nam zostało to odnaleźć Kirosa. Może buntownicy…
- Tak, pomożemy wam – powiedziała Elda przysłuchująca się rozmowie.
- I dołączymy się do Zakonu Mroku – dodała Issena.
 Na zmarszczone czoło Darha i zdziwiony wzrok Eldy Ivenatar odpowiedział uśmiechem.

***

Sześciu poszukiwaczy przygód wyruszyło ciemną nocą w drogę pod przygórze Seedha. Ich zadaniem było sprawdzenie, jaki diabeł kryje się pod przykrywką "Czarnej Nocy". Deszcz siekł w oczy niemiłosiernie. Mimo tego, Kheler starał się umilać podróż grą na harfie. Nagle w oddali zauważyli łunę ognia. Nie był to zwykły ogień. Coś jakby pożar, lecz w mroku nocy nie rozpoznawalny dokładnie. Aby dotrzeć tam musieli zboczyć z drogi o całą milę, a w dodatku zjechać z gościńca, który był najbezpieczniejszym miejscem podczas podróży. Athel usiłował dostrzec jakiś szczegół, który pozwoli im na rozpoznanie owego dziwnego ogniska i postaci, które prawie na pewno tańczyły wokół płomienia. Wnet niebo przedarł wrzask. Z łatwością można było rozpoznać, że krzyczy człowiek. Wrzask dochodził od ogniska. Drużynie został postawiony wybór: Zostają na trakcie, czy pędzą pomóc zabijanym w ciemności ludziom.
- Idziemy, tylko prędko! – zadecydował Athel, przywódca grupy.
- Chcesz to idź. Ja na pewno nie. Zabiją nas i tylko tyle… - przerwał Yaraol widząc miny pozostałych.
- Talath na pewno by chciał, aby oczyścić góry z wszystkiego, co złe – stwierdził z przekonaniem Kheler.
- Jeśli już jesteś taki wierny, to powiem ci, że Issena nie nadstawiała by swojego bezcennego tyłeczka! – kłócił się dalej Yaraol. – Kazali iść pod Seedhę, to idźmy pod Seedhę.
- W takim razie, żegnaj. Poradzimy sobie w piątkę – powiedział Athel i cała piątka ruszyła w dół.
Yaraol został sam. Po chwili samotność zaczęła mu doskwierać i pobiegł za nimi.
- Ej, czekajcie! Nie chcę, żebyście zginęli! Beze mnie nie dacie rady!
- Chcesz się przekonać? – spytał Athel i wyjął miecz. Yaraol stał na skraju urwiska, jeden krok i spadnie w dół, a Athel wciąż się przybliżał.
- Dobra, bałem się! Nie chce być sam! – przyznał Yaraol.
- No, dobrze, że sobie to wyjaśniliśmy. Masz się słuchać i nie rozkazywać, bo tylko ściągasz kłopoty. Zamykaj pochód – rozkazał Athel.
Yaraol zawstydzony szedł kilka kroków za kompanią. Po pewnym czasie Athel zwolnił. Dochodzili już do ogniska. Wszyscy wyjęli miecze, Ivrin, znana z doskonałej celności spięła swe brązowe włosy i wzięła do ręki włócznię. Athel dał znak ręką, aby się zatrzymali. Skinął głową na Elvoga i razem poszli dalej. Po chwili rozległy się krzyki i czwórka, która została, ruszyła na pomoc. Dookoła ogniska leżeli związani ludzie. Dwóch orków szybko dobijało ich swoimi sztyletami. Trzech już nie żyło, pięciu miało otwarte oczy, jeden miał zamknięte, ale głęboko oddychał. Dwie włócznie i orkowie padli nieżywi. Obok nich Athel i Elvog dzielnie poczynali sobie z sześcioma innymi. Cała czwórka natychmiast się włączyła i po chwili odgłosy walki ucichły.
Rivcor, który był dobrym lekarzem natychmiast zdał raport.
- Trzech nie żyje, jeden wycieńczony, pięciu zdolnych do walki, ale bez żadnej broni.
- Rozwiąż ich – odpowiedział Athel. – A broni i zbroi mamy pod dostatkiem – rzekł wskazując na martwe ciała uzbrojonych orków.
- Dziękujemy ci, panie – rzekł po chwili jeden z nich. – Z chęcią wam pomożemy. Jestem Thilbrethil, to są moi przyjaciele: Rimthoron, Urnar, Santir i Vanamith. Ten, którym zajmuje się wasz zielarz to Quethruthmel. Trzech z nas nie miałeś zaszczytu poznać.
- Jesteście rycerzami z Raven?
- Skąd wiesz, panie?
- Tylko rycerze Raven mówią tak… no, dziwnie. Wszędzie słychać honor.
- Tak, byliśmy rycerzami Raven. Jak z pewnością wiecie, Remerdion niedawno zniszczył miasto. Nam się udało uciec, tu w góry. W tej pieczarze – wskazał na jaskinię – mieszkaliśmy. Ale dziś rano przyszli oni. Z tego, co wywnioskowaliśmy byli to zwolennicy Sorda. Rohgard jest teraz władcą Beshellu. Uciekli, tak jak my. Zastali nas we śnie i związali. Nie wiem, czemu czekali z zabiciem do nocy. To pewnie te ich bezbożne zwyczaje! No, ale w każdym razie przez ten czas trochę się dowiedzieliśmy i przekazujemy to wam. A wy, kim jesteście?
- Tylko nasi przywódcy mogą wam to zdradzić, jeśli uznają za stosowne. Chodźcie z nami, zrobimy to, co mamy zrobić i zaprowadzimy was do naszej kryjówki. A dla uściślenia, orkowie nie są bezbożni. Ich bogiem jest Isgaroth.
- To prawie jedno i to samo, bo Isgarotha nie ma! A nawet, jeśli jest, to nie ma żadnej władzy.
- Jeśli nie byłbyś aż tak wierny Burgorowi, to dostrzegł byś, że sprawca waszej klęski, Remerdion, stał się najpotężniejszy w Galtyrii. Ja wierzę, że wspiera go Isgaroth i to naprawdę potężną mocą. Nie chcę wierzyć, ale muszę. Bo to prawda. A Burgor, kogo obdarzył tak silnym błogosławieństwem? Nikogo.
Thilbrethil zastanowił się. Rzeczywiście, było to prawdą. Athel umiał przemawiać.
- Czas nagli – oznajmiła Ivrin.
- A, tak, prawda – uśmiechnął się do niej Athel. Wszyscy wiedzieli, że mu się podoba. Tylko ona mogła mu kazać coś zrobić. Nawet Talatha, Eldy i Isseny tak nie słuchał. – Słuchajcie przyjaciele – rzekł do dawnych rycerzy Raven. – Musimy sprawdzić, co straszy i zabija pod przygórzem Seedha i jeśli będzie możliwość, pozbyć się tego. Rozumiem, że idziecie z nami?
- Tak, ale co z Quethruthmelem? – spytał Vanamith.
- Poniesiemy go, a później zostanie z Rivcorem.
- Za co? – oburzył się Rivcor.
- Bo jesteś znakomitym lekarzem, opiekunem i dobrym człowiekiem.
- Ale ja chcę walczyć! Nie po to tyle szedłem, aby kibicować!
- Dobrze, skoro tak bardzo chcesz to mam lepszy pomysł. Yaraol się boi walki, więc może chociaż dopilnuje rannego.
Buntownicy poparli to patrząc szyderczo na Yaraola. Rycerze Raven nie mieli swojego zdania.
- A więc ustalone – rzekła Ivrin. – Możemy już ruszać?
- Oczywiście, słodziutka – odrzekł Athel.
- Spadaj – powiedziała Ivrin i odeszła, ale podczas drogi cały czas, zadowolona, zerkała ukradkiem na Athela.
Z powrotem szli trochę wolniej, być może z powodu jeszcze mocniejszego deszczu i niesionego przez dwóch rycerzy rannego Quethruthmela, ale fakt faktem, po jakimś czasie znowu stanęli na trakcie. Przygórze Seedha było już w zasięgu wzroku. Cały czas dochodziły stamtąd jakieś ryki i wrzaski. Ivrin odruchowo policzyła włócznie. Dwie. Może być za mało.
- Athel, dałbyś mi swoją włócznię? – spytała. - I tak walczysz mieczem.
- A co mi dasz za to?
Rozpromieniona pocałowała go w policzek.
- Starczy?
- A może jeszcze raz… auu! – krzyknął, bo dostał porządnego kopniaka w łydkę.
- Dawaj! – powiedziała ostro.
- Dobra, dobra, już – odrzekł i dał jej jedną ze swoich włóczni.
Powoli dochodzili do Seedhy. Byli już na tyle blisko, że mogli zobaczyć, co zabija tych bezbronnych przechodniów. Dziesiątki orków były niczym w porównaniu z tym, co tam stało. Wielki, muskularny, potężny górski troll! Dostrzegł ich od razu i ruszył na nich z impetem. Nie było czasu do stracenia. Szybko oddali Quethruthmela Yaraolowi i pobiegli, być może na zgubę, bo prosto w ramiona trolla. Ivrin szybko straciła swe włócznie. Wszystkie trzy były wbite w głowę trolla, ale to nic nie dało. Buntownicy pooddawali jej po jednej swojej, gdyż sami musieli mieć, by rzucać podczas ewentualnej ucieczki. Wyrzuciła i te cztery, ale to jeszcze bardziej rozjuszyło bestię. Rimthoron dobiegł do trolla pierwszy i natychmiast wrócił odrzucony uderzeniem silnej łapy. Padł nieprzytomny na ziemię.
- Odwrót! – darł się Athel.
Santir wziął Rimthorona na plecy i wszyscy odbiegli na bezpieczną odległość.
- Nie żyje – rzekł Rivcor w obozowisku. – Nikt by nie przeżył.
- Wracajmy – ozwał się Elvog. – Nie damy rady.
Wszyscy poparli go, ale Athel nie. Wiedział, że jest sposób.
- Potrzebujemy kogoś, kto pójdzie na pewną śmierć – powiedział po namyśle. – Trzeba wbić mu miecz w kark. To jest słaby punkt trolla, tam nie ma ochrony. Jednak zanim umrze, złapie tego, kto na nim siedzi i najpewniej rzuci nim. Ktoś się zgłasza?
Wszystkich obleciał paraliżujący strach. Nikt nie podniósł ręki.
- W takim razie ja to zrobię – oznajmił Athel.
- Nie! – krzyknęła Ivrin. – Nie możesz. Ja pójdę.
- Ja także mogę – odezwał się ktoś z grupy.
Krok po kroku wszyscy, za wyjątkiem Yaraola, zgłosili się. Athel musiał wybrać. Padło na niskiego i zwinnego Urnara.
- Wiesz, co robisz? – spytał go retorycznie Athel.
Nie odpowiedział. Kiwnął tylko głową i obtarł pot z czoła.
- Zajmiemy go – kontynuował Athel. – Zajdziesz go z tyłu i wespniesz się na niego. Musisz to zrobić najszybciej, jak możesz, póki nie stracimy włóczni. Będziesz wiedział, gdzie wbić. Miejsce bez skóry.
Urnar znowu kiwnął głową. Yaraol ponownie został w obozowisku wraz z Quethruthmelem i martwym Rimthoronem, a reszta ruszyła na trolla. Po chwili pierwsza włócznia poszybowała w jego ciało. Urnar był już za nim. Przeżegnał się, spojrzał wymownie w niebo i skoczył na trolla łapiąc się jego łydki. Bestia machnęła nogą, ale Urnar trzymał się mocno. Troll ponowił próbę pozbycia się intruza, lecz wtedy kolejny grot włóczni wbił się w jego ciało. Urnar prawą ręką wbił trollowi sztylet w plecy. To był jedyny sposób, by się na nich utrzymać. Za chwilę wbił trochę wyżej sztylet lewą ręką, natychmiast wyjmując ten z prawej. W taki sposób wspinał się ku górze. Troll wył po każdym wbiciu, szukając dłonią intruza. W tej samej chwili dostawał włócznią w brzuch, więc nie wiedział, kogo napastować. Urnar stanął na jednym z jego ramion. Zobaczył na szyi odsłonięte miejsce. Wbił tam oba sztylety, wyjął je, po czym znowu wbił i zeskoczył z ramienia trolla. Był to straszliwy lot. Powietrze mierzwiło mu włosy, ziemia przybliżała się niemiłosiernie. W końcu się z nią zetknął. Słychać było tylko odgłos upadku i jęk. Troll miotał się, próbując zdjąć z siebie swego oprawce, jednak bezskutecznie. Ryknął po raz ostatni, zatoczył koło i upadł przygniatając i tak nieżyjącego już Urnara. Grupa zakopała i jego i Rimthorona, pomodliła się i wróciła do kryjówki buntowników, gdzie Athel zrelacjonował wszystko Talathowi.
« Ostatnia zmiana: 24 Czerwiec 2008, 19:50:35 wysłana przez Asgarhan »

Offline Robben

  • Magnat
  • ***
  • Wiadomości: 1143
  • Reputacja: 97
  • Płeć: Mężczyzna
Odp: Buntownicy
« Odpowiedź #1 dnia: 25 Czerwiec 2008, 12:49:30 »
Nieźle, nieźle. Bardzo mi się podobało, bo było ciekawe i klimatyczne. Błędów ortograficznych się nie dopatrzyłem, choć w niektórych miejscach brakuje przecinków, lub są poprostu tam, gdzie nie trzeba. Ocena końcowa, to 5/5 i myślę, że możesz spokojnie pisać tą książkę.

Forum Tawerny Gothic

Odp: Buntownicy
« Odpowiedź #1 dnia: 25 Czerwiec 2008, 12:49:30 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top