Opowieści z Gwainoru: Tropem Czarnych Płaszczy
Mały Iryx siedział z rodzicami w pokoju. Próbował wyczarować kulę światła. Ojciec cały czas go strofował, matka zaś patrzyła na swego syna z nieukrywaną dumą.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi frontowych. Ojciec pouczył pierworodnego, by wydobył z siebie więcej many i wstał otworzyć.
W wejściu stała wysoka postać w czarnym płaszczu, trzymająca oburącz wielkie dwuręczne ostrze. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, klinga przebiła ojca Iryxa na wylot. Mężczyzna padł bez życia na ziemię.
Dziesięcioletni Iryx chciał interweniować, ale nie mógł się ruszyć-zupełnie tak, jakby ktoś rzucił na niego urok paraliżu. Obcy zaś skierował się w stronę jego matki. Kolejne cięcie i piękna kobieta osunęła się na podłogę.
-Dlaczego?-Wykrztusiło przerażone dziecko.
Morderca odwrócił się w jego stronę i spojrzał na niego zielonymi oczyma.
-Głupi brat-rzekł pogardliwie.
Miecz Airyxa śmignął Iryxowi przed nosem. A potem była już tylko ciemność...-Nie!
Iryx obudził się z koszmaru. Zdziwiony spojrzał przed siebie i stwierdził, że stoi na pokładzie statku, a wokół widzi lazurowe morze. Zastanawiał się kiedy ostatnio zdarzyło mu się spać na stojąco.
-Wszystko w porządku?
Mag poczuł na ramieniu smukłą dłoń. Obejrzał się do tyłu i spojrzał w twarz elfowi. Znał go... Ale wszystko po kolei.
Po zabiciu trójki bandytów na szlaku do Ingmar, Iryx dotarł do gildii magów w tym mieście i teleportował się kolejno przez miasta: Malorac, Southgate i Therm, aż do Gares. Tam odszukał okręt handlowy ,,Duma Gwainoru" i drużynę Nerthana: dwójkę ludzi, oraz elfa.
Elfem okazał się Sullimin-towarzysz Iryxa z czasu wyprawy do grobowca Salawona Zaklinacza. Miał teraz tylko jedną rękę, ale wciąż sprawnie władał mieczem. Przystał do drużyny, gdyż chciał odnaleźć Dar'Achnisa i zemścić się za utratę ramienia.
Pozostała dwójka to wędrowny rycerz Fortein i czarodziejka oraz kapłanka zarazem: Shimaria. Kiedy do tej trójki dołączył Iryx, wytworzyła się równowaga pomiędzy siłami magicznymi i konwencjonalnymi.
Jak się okazało, członkowie drużyny nie byli wpisani na listę podróżujących ,,Dumą Gwainoru". Musieli w jakiś sposób ominąć strażników okrętu. Ponieważ jednostka miała wypłynąć dopiero o świcie następnego dnia, drużyna zaczekała do nocy i za pomocą kombinacji zaklęć Most Ziemi oraz niewykrywalność, przedostała się na statek. Zaszyli się pod pokładem, a później wmieszali się w tłum kupców. A teraz płynęli do ojczyzny elfów, Velmarillis.
-Wszystko w porządku-odparł Iryx.-Chyba zasnąłem niechcący.
Sullimin pokiwał ze zrozumieniem głową.
-Niedługo będziemy na twoich ojczystych ziemiach-uśmiechnął się Iryx.-Nie cieszysz się?
Elf spochmurniał.
-Niezbyt. Mój lud ma mi za złe, że ich opuściłem i udałem się do Gwainoru. Nie liczę na ciepłe przyjęcie, podobnie jak wy. Nie radzę wam też oczekiwać, że zjednacie sobie przychylność mych pobratymców dzięki mnie.
-Nikt tego od ciebie nie wymaga, Sulliminie-usłyszeli kobiecy głos.
Podeszli do nich Fortein i Shimaria. Iryx przyjrzał im się dokładnie.
Rycerz był typem prostolinijnego człowieka: uczciwy, prawy, szczery i przez to może nieco naiwny. Jego wielki dwuręczny miecz stanowił jednak duże wsparcie dla drużyny. Fortein nosił go na plecach, razem z tarczą, na której widniało godło Sirii-stolicy Gwainoru.
Co do kapłanki, była bardzo tajemniczą osobą. Nie nosiła typowego atrybutu kleryka: kosturu, czy berła. Jej jedyną bronią poza magią, był krótki, zdobiony sztylet. Shimaria miała ze sobą także skórzaną torbę, której zawartość stanowiła zagadkę. Pewna jej ,,część" ujawniła się jednak niespodziewanie.
Już pierwszego dnia, z torby wyskoczył kot czarny, niczym noc. Zmierzył wzrokiem zaskoczonego Iryxa, Sullimina i Forteina, po czym zadziwił ich jeszcze bardziej, oświadczając znużonym kocim tonem:
-Znowu jakaś banda nieudaczników.
Mężczyznom opadły szczęki, Shimaria zaś z wdziękiem wyjaśniła:
-To mój chowaniec. Ma trochę irytujący charakter, ale jest bezcennym towarzyszem. Proszę, nie chowajcie urazy.
ÂŁatwo się zgodzić, gdy o coś prosi piękna kobieta, ale szorstkie słowa chowańca, zabrzmiały po słodkim wyjaśnieniu Shimarii jak fałszywa nuta w doskonałej symfonii:
-Jak mniemam, jesteśmy na statku. No cóż, skoro muszę znosić wasze towarzystwo, zacznę się przyzwyczajać.
Kot ziewnął przeciągle, skoczył na łóżko w kajucie i zwinął się w kłębek.
-Co za futrzak...-szepnął ze złością Fortein.
Chowaniec uchylił jedno oko i syknął:
-Już cię nie lubię, rycerzyku.
Shimaria odmówiła podania imienia magicznego kota, a także uchylała się od pytań na temat jego historii, czy zdolności-co najbardziej interesowało Iryxa. Męskiej części drużyny zresztą nie było potrzebne imię, bowiem nikt nie rozmawiał z niemiłym chowańcem, poza Shimarią.
Cała czwórka oparła się o burtę ,,Dumy Gwainoru" i zapatrzyła się w błękit morskich fal.
Velmarillis. Podczas podróży, Iryx starał się podsumować swoją wiedzę o tym kontynencie.
Ojczyzna elfów była nieco większa niż Gwainor. Miała kształt postrzępionego prostokąta-podobnie jak pozostałe trzy kontynenty. Był to efekt rzucenia Zaklęcia Rozłamu sześć tysięcy lat temu. Wybrzeża Velmarillis porastały bujne łąki i lasy, w głębi kontynentu zaś znajdowała się prastara puszcza olbrzymich drzew. Jedynie na wschodzie leżały niegościnne, pustynne równiny, na których stała cytadela mrocznych elfów-Yrm.
Velmarillis zamieszkiwały trzy elfickie plemiona. Wysokie elfy zajęły ziemie zachodnie. Elfy leśne miały swoje królestwo w centrum kontynentu, mroczne elfy natomiast, kontrolowały skrajną, wschodnią część puszczy. Wszystkie ludy znajdowały się w stanie ciągłej wojny, a jednym z najsłynniejszych pól bitewnych była Martwa Polana-miejsce starcia setek tysięcy elfów, tysiąc lat temu. Ponoć trawa w tamtym miejscu do dziś jest szkarłatna od szlachetnej elfickiej krwi.
,,Duma Gwainoru" wpłynęła do Zatoki Księżycowej, w której leżała mała wysepka z miastem wysokich elfów o nazwie Miamayen.
Tak jak się spodziewano, elfy przyjęły przybyszy szorstko. Były milczące, udzielały zwięzłych wyjaśnień, ograniczyły się też do podstawowych formuł grzecznościowych. Wszyscy Gwainorczycy czuli się sztywno i nieswojo.
Ponieważ dzień zbliżał się ku końcowi, przybyłych skierowano do noclegowni.
Budynek był ciasny i w małych pokoikach musiało zmieścić się po kilka osób. Jedną z ostatnich klitek przydzielono Iryxowi i Shimarii, oraz jej kociemu towarzyszowi.
Chowaniec zaszczycił maga pogardliwym spojrzeniem i zwinął się w kłębek w kącie. W pokoju było tylko jedno łóżko i Iryx bez wahania odstąpił je Shimarii. Sam zaś ułożył się na podłodze, podkładając sobie pod głowę stertę ubrań, które zabrał na podróż.
-Nie musisz...-zawstydziła się kapłanka.
-Ani słowa sprzeciwu-odparł Iryx.-Nie znoszę, gdy ktoś mi się sprzeciwia.
Starał się być stanowczy, ale kiepsko mu to wyszło. Shimaria bowiem najpierw uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, potem zaś posłała mu zadziorne spojrzenie i zrzuciła pościel z łóżka na ziemię.
-Co ty wyprawiasz?-Spytał Iryx.
-Nie traktuj mnie jak rozkapryszoną dziewczynkę, tylko jako towarzysza broni. Albo wszyscy śpimy wygodnie, albo nikt.
Czarodziej wzruszył ramionami, przekręcił się na drugi bok i westchnął cicho:
-Kobiety...
Sen Iryxa nie trwał długo. Po kilku godzinach obudziło go skrzypienie podłogi w pokoju.
W pierwszej chwili pomyślał, że może ktoś z załogi przyszedł coś ukraść. Nie, oni nie zrobiliby tego, odrzucił szybko tę myśl. Elfy także obiecały nie niepokoić Gwainorczyków podczas pobytu w noclegowni. Iryx doszedł więc do wniosku, że to prawdopodobnie Sullimin lub Fortein czegoś chcą, albo Shimaria urządziła sobie nocny spacer.
Mag otworzył ostrożnie jedno oko.
Ujrzał ciemną postać stojącą z podniesionym nożem nad śpiącą kapłanką.
Wypadki potoczyły się błyskawicznie. Iryx odruchowo rzucił prosty czar i zmienił nóż w błoto, które chlapnęło głośno na podłogę. Shimaria i jej chowaniec obudzili się, słysząc ów dźwięk, lecz Iryx zdążył już rzucić kolejne zaklęcie, tworząc dwie ostre skały. Wyrosły one z podłogi i przeszyły napastnika na wskroś.
Kiedy wszyscy ochłonęli, podeszli do zwłok zamachowca. Okazał się nim wysoki elf, przypuszczalnie mieszkaniec Miamayen.
-Czemu on...-chciała spytać kapłanka. Iryx bez słowa wskazał na czoło elfa. Widniała na nim czerwona runa Naudiz-symbol kontroli umysłu.
-Był pod wpływem czyjegoś uroku. Zadziałałem impulsywnie i zabiłem go. Szkoda, bo można było go uwolnić i dowiedzieć się kto mu to zrobił. Chciałbym wiedzieć...
-Zelghash go przysłał-miauknął kot.
-Co powiedziałeś?-Iryx osłupiał.
-Masz problemy ze słuchem, młodziku? To sprawka Zelghasha-ziewnął kot i jak gdyby nigdy nic powrócił do przerwanego odpoczynku.
-Skąd...-zaczął mag, lecz przerwała mu Shimaria.
-Nie pytaj o to. On po prostu wie różne rzeczy.
Iryx zastanawiał się, czy chowaniec mówił prawdę, a jeśli tak, to jakie mogą być konsekwencje jego słów. Wnioski do których doszedł, wcale nie były wesołe.
Na wzgórzu ponad Miamayen stały dwie postacie w czarnych płaszczach. Były niemal niezauważalne na tle ciemnego nieba.
-Znowu to samo-westchnęła jedna z nich.-Jak zwykle musisz się ,,zabawić", nim wykonasz misję, Zelghashu.
-Owszem Ranivonie. Wracaj do kwatery. Ja zażyję nieco rozrywki.
-To będzie twoja ostatnia ,,zabawa"-ostrzegł Ranivon.
-Udowodnię ci, że tym razem twoje proroctwo się nie spełni.
-Ja się nigdy nie mylę. Zresztą, jeśli On się zdenerwuje, to będę miał rację.
-Idź już, bo to ty zaczynasz mnie denerwować.
Ranivon rzucił Zelghashowi nieprzychylne spojrzenie i teleportował się. Półsmok zerknął na miasto poniżej.
-Zaraz zetrę je z powierzchni ziemi-uśmiechnął się.-Cóż to będzie za wyborna rozrywka...
Przepraszam, że ten i ostatni odcinek były trochę nudne, ale mam nadzieję, że mimo wszystko się podobały.
Pozdrawiam!