Arena.
Arena w kraju Kartha.
Jest to miejsce,gdzie są odbywane walki pojedyńczych osobników przeróżnych ludzi ze sobą.Zawsze jest tu pełno ludzi,ale tylko tych twardych,nieczułych na widok krwi rozbryzgiwanej ostrzami wojowników i wypruwających sobie nimi flaki...
Teraz na arenie było dwóch ludzi walczących,ale kibicujących tysiące.
Pierwszym z walczących był niezbyt wysoki chłopak.Miał może z 23 lata.Walczył jedynie z desperacji i braku pieniędzy na życie,od kiedy jego rodzice zmarli z rąk bandytów i była to jego pierwsza walka w życiu.Widać było strugi potu na jego twarzy,strach nie pozwalający spojrzeć przeciwnikowi w oczy...Spoconymi dłońmi trzymał niedbyt długi miecz,pospolity i bez żadnych ozdób.Ostrze jego było jednak bardzo ostre;miecz ten otrzymał chłopiec w spadku,bowiem przed śmiercią ojciec zapisał mu go w testamencie.Chłopiec nazywał się Karras.Nie miał teraz żadnego pancerza,tylko brudne ubranie kowalskie,także ze spadku po ojcu.Karras wpatrywał się w ziemię,jego śliskie od potu dłonie ledwo trzymały miecz,a strach brał górę nad rozsądkiem.
Po drugiej stronie areny stał umięśniony wojownik.Trzymał w dłoniach ogromny topór z wyrytym na jego ostrzu imieniem wojownikasmileyanly.Danly miał na sobie gruby,pozłacany pancerz i jego zachowanie było zupełnym przeciwieństwem do zachowania Karrasa:uśmiechał on się cwaniakowato i odważnie patrzył na skulonego chłopca.Jego dumną sylwetkę do słabej sylwetki Karrasa można by teraz porównać jak smoka i owieczkę.Danly był doświadczonym wojownikiem,stoczył wiele walk i nie przegrał jeszcze nigdy.Jego mięśnie i topór budziły respekt u najodważniejszych bohaterów i wojowników.
Walka powoli się rozpoczynała.Karras przyległ ze strachu do ściany areny,a zdecydowany i pewny siebie Danly szedł ku niemu powoli,wciąż zachowując uśmieszek na ustach.Nagle przyspieszył,zaczął tupać mocno nogami i cały czas patrzył się groźnie na Karrasa,co doprowadzało tego do szału.Danly nie litował się;po chwili był już przy Karrasie,zamachnął się toporem i przeciął nim...powietrze.Karras zwinnie uskoczył w porę przed ciosem metr dalej.Danly`ego to wściekło i teraz szybciej i zarazem z większą precyzją uderzył w stronę przeciwnika.Jednak Karras znów odskoczył,tylko poczuł na plecach wiatr wywołany silnym uderzeniem topora.Tym razem Danly naprawdę się wściekł,gdyż większość wrogów rozszarpywał jednym uderzeniem topora.Karras szybko uciekł w przeciwległą stronę areny.
"To bez sensu,on prędzej czy później mnie trafi,muszę go atakować..."-pomyślał chłopak.Spojrzał na swój miecz który przy ogromnym toporze Danly`ego wyglądał jak mrówka przy słoniu.Nie dodało mu to otuchy,ale wziął się w garść i udając brak strachu,wyciągnął miecz przed siebie.Poczuł nagle dziwną siłę,jakby odwagę,przeszywającą jego całego.Poczył się dużo lepiej,strach zaczął zanikać ale wciąż się zastanawiał co to było.Danly zbliżał się,był już o parę kroków od Karrasa.Wtedy ten zamachnął się mieczem i znów poczuł to uczucie,tyle że silniejsze...dużo silniejsze.Jakby wbrew sobie wydał bojowy krzyk,wywołujący wielkie zdumienie w widzach i Danly`m.Poczuł się tak,jakby to on był umięśnionym wojownikiem z toporem w ręku i jakby to on był najsilniejszy...Z takim dziwnym uczuciem zadał cios.Wtedy widzów i przeciwnika ogarnęło naprawdę ogromne zdumienie.Danly co prawda zablokował cios,ale z miecza podczas ciosu wybiło się światło,dążące do góry,widzialna,jednak nieznana energia.Danly z niewiadomych powodów poleciał aż w przeciwległą ścianę areny i uderzył się nią w głowę.Samego Karrasa objął strach."Co to było?",pomyślał.Energia natychmiast zniknęła niewiadomo gdzie.
Danly obmasowywał sobie głowę z wielkim strachem,jeszcze większym od zdumienia widzów.Wstał z trudem,wciąż masując obolałą głowę.Teraz to on bał się spojrzeć Karrasowi w oczy-temu z pozoru niegroźnemu i delietnemu chłopakowi.Karras zaś patrzył na niego dumnie,strach zniknął i znowu wypełniało go to uczuciesmileyumy,siły,odwagi,zupełnie odmienne od jego charakteru.Jego wzrok mówił: "Zaraz dokończę.co zacząłem".Znów wyciągnął miecz przed siebie.Zacisnął mocno palce na jego rękojeści i zaczął gwałtownie iść ku wystraszonemu Danly`emu.Rozwijał szybkość chodu,aż w końcu zaczął biec ku wojownikowi.Nie zdążyli się obejrzeć,a Karras był już obok Danly`ego.Jego oczy zabłysły straszliwym gniewem,który wywołał kolejne zdumione krzyki widowni.Uniósł miecz,uderzył nim prosto w dłoń wojownika,obcinając mu dwa palce.Danly zaczął wrzeszczeć z bólu i tarzać się po ziemi.Puścił topór.Wtedy Karras raz jeszcze uniósł miecz.Znów błysnęła z niego nieznana energia,tym razem oświetlająć całą arenę i wybijając się tak wysoko,że ginęła w chmurach.Karras wydał z siebie krzyk,który był przesadnie głośny,roznosił się echem po przestworzach...Nagle uderzył,wbił miecz prosto w serce Danly`ego.Danly zaczął ciężko oddychać,a z jego klatki piersiowej trysnęła krew i obryzgała Karrasa.Danly po chwili przestał oddychać.Nie odzywał się w ogóle,nie wydawał już głosu.Zamykał oczy,widząc mściwy wyraz twarzy Karrasa jako ostatnią twarz,jaką widział w życiu.Umarł.
Nagle światło schowało się z powrotem do miecza.Karras wydał jeszcze jeden bojowy krzyk,ale został on przerwany w pół.Wzrok chłopaka zamarł.Wpatrywał się tylko w ścianę areny.Uchodziła z niego tajemnicza energia,dodająca mu odwagi i siły podczas walki.Po chwili nie czuł jej już w ogóle.Wróciło uczucie strachu,nieśmiałości razem z jego codziennym charakterem.Natychmiast wyciągnął miecz z serca Danly`ego,a ten upadł martwy na ziemię.Karras nie wiedział,co zrobił,właściwie odkąd wstąpiła w niego owa tajemnicza energia,był jakby w transie.Zobaczył dopiero martwego wojownika z przebitą klatką.
-CO?!Kto?-krzyknął przerażony,patrząc ze strachem na truchło przeciwnika.
Spojrzał na ostrze swojego miecza,całe w krwi.Nie trzema mu było już odpowiedzi z niczyjej strony,bo sam już wiedział.Upadł na kolana i zaczął rozpaczać,nie wierzył,że to zrobił,zawsze zabicie człowieka było dla niego grzechem najgorszym,którego nigdy nie chciał popełnić.Zakrył dłońmi twarz,cały czas przewijało mu się to jednak przed oczami; on zabijający z triumfalnym krzykiem i zimną krwią Danly`ego...ÂŁzy popłynęły mu po policzku.Nagle usłyszał klaśnięcie.Potem kilkanaście klaśnięć.Miarowo zaczynał słyszeć wielkie oklaski.Zdjął dłonie z twarzy.Widział widownie,wiwatującą,ale wcale go to nie cieszyło.
Tak naprawdę,dopiero widząc przyjaciół Danly`ego zabierających jego ciało,uświadomił sobie,ze pierwszy raz w życiu zabił człowieka.
Jestem raczej początkujący w opowiadaniach i to jest moje około 4 z kolei opowiadanie. Serdecznie zapraszam do oceny